Ion miał jedną z najbardziej przygnębiających przeszłości ze wszystkich bohaterów z gry głównej. Dlatego trochę musieliśmy się naczekać, by wreszcie zobaczyć, jak spotyka go trochę szczęścia. Przypomnijmy zatem, że po epilogu nasz love boy zamieszkał z Tifalią w stolicy i został osobistym ochroniarzem księcia Colivusa. Aż pewnego dnia dowiaduje się od swojego przełożonego, że musi wrócić do rodzinnych stron, do Miasta Pojedynków Ferus, bo nie dzieje się tam dobrze i przyda się każde wsparcie. (…a to kiedykolwiek tam było okej?).
W tym czasie Tifalia standardowo pracuje w gospodzie, gdzie pomaga jej Luna, a Jinnia jest w zasadzie stałym i dość natrętnym bywalcem. Ekstrawagancki arystokrata próbuje dowiedzieć się więcej o życiu sercowym przyjaciółki, a wtedy odkrywa, że Ion nawet się jeszcze nie oświadczył. To go mocno rozczarowuje, ale w prawdziwą furię wpada dopiero, gdy po powrocie z pracy – i po podsłuchaniu ich rozmowy – Ion deklaruje, że mu w zasadzie wszystko jedno i mogą się hajtnąć, kiedy MC sobie tego zażyczy. Jinnia robi mu wtedy wymówki, że nie rozumie, jak ważne jest dla kobiety założenie białej sukni i cała ceremonia, więc nie może tego wszystkiego traktować tak olewczo, a Ion przeprasza i obiecuje, że to przemyśli. Zwłaszcza że Tifalia bierze go potem na stronę i dodaje, że nie chce wywierać na nim żadnej presji. Że rozumie, jak ceni swoją wolność, zwłaszcza po tym, co spotkało go w przeszłości, i może poczekać tyle, ile jej wybranek będzie potrzebował.
Stąd o ile sama scenka była zabawna, o tyle nie będę ukrywać, że zawsze drażni mnie implikowanie, że ślub to coś, na czym zależy tylko babom. Poważnie? Wydawało mi się, że to ceremonia, w której biorą udział dwie osoby. Warto by więc było zrywać z tym iście patriarchalnym modelem, w którym to czekanie na „wyjątkowy dzień” jest całym sensem istnienia kobiet, a mężczyźni łaskawie to marzenie kiedyś dla nich spełniają… Bleh… Na dodatek jak tylko słyszę „o utracie wolności” w związku, to nóż się w kieszeni otwiera… Czy wyście chcieli graczki straumatyzować, drodzy scenarzyści, czy co?
W każdym razie facet informuje o swoim wyjeździe do Ferus, Tifalia jest nieco smutna, bo wie, że będzie wówczas samotna i to znowu Jinnia musi interweniować, by zauważyć, że przecież mogą pojechać razem, więc w czym rzecz? Poważnie, on był jak dobry duch tego związku. Nic dziwnego, że mu niekiedy puszczały nerwy, bo ile można?
Na miejscu okazuje się, że po zakazie walk Miasto Pojedynków stało się bardzo… martwe. Niby z jednej strony fajnie, że już nie dochodziło do łamania prawa, ale przez reformy wielu gladiatorów straciło środki do życia, ekonomia podupadła, a specyficzna kultura oparta na gloryfikowaniu sprawności fizycznej wydawała się popadać w zapomnienie. Nawet wśród dzieci dało się usłyszeć niezadowolenie, że nie mogą już oglądać swoich idoli i gwiazd, które pragnęli naśladować. Tifalia i Ion są więc tym z jednej strony trochę przygnębieni, a z drugiej rozumieją, że żadne rewolucje nie odbywają się bez ofiar. Cieszyli się więc, że już nikogo nie zmusza się do walki na śmierć i życie… a jednak nawet im trochę brakowało specyficznego klimatu tego miejsca.
W efekcie dochodzi do spotkania wszystkich przedstawicieli miasta – a dokładniej właścicieli aren i królewskich wysłanników. Podczas narady Ion i Tifalia proponują, że aby rozruszać gospodarkę, można by znowu zacząć organizować pojedynki, ale nadać im inną formę. Już nie powinno być tak, że przegrany traci wszystko, że używana broń mogłaby przecież być tempa, a udział dobrowolny. Byłyby więc to bardziej igrzyska sportowe, a nie krwawe pokazy jak do tej pory. W czym nieoczekiwanie pomysł przypada do gustu zarówno zwolennikom, jak i przeciwnikom reform, bo jednak gwarantował napływ kasy do skarbca. Dodatkowo nagrodą główną miała być posada po Avim. Czyli ktoś zostałby nowym właścicielem areny, po tym jak przestępca został skazany i odsiadywał swój wyrok w stolicy.
Zmartwiona Tifalia sprawdza jeszcze z ukochanym, czy aby na pewno odpowiada mu takie rozwiązanie, bo nie chce rozdrapywać starych ran, ale Ion nie ma nic przeciwko. Nawet on nie mógł zaprzeczyć, że to, czego nauczył się jako gladiator, przydało mu się w przyszłym zawodzie ochroniarza. Na dodatek jego partnerka stwierdziła, że Ion nigdy nie wyglądał bardziej ponętnie, jak wtedy, gdy stawał w jej obronie. Dlatego mężczyzna decyduje się także wziąć udział w rywalizacji. Po części również z powodu poczucia obowiązku, bo chciał przejąć posadę po dawnym przyjacielu i być może naprawić jego błędy. A po części… aby zaimponować MC.
W efekcie wszyscy przyjaciele angażują się w zorganizowanie wydarzenia. Do Ferus przybywa wielu gości, w tym Vilio, który za nic nie chciał stracić eventu, Jinnia, który robi za komentatora i zapowiada walczących, Liyan, który sprowadza kupców, i inni. Zabiegana Tifalia nie ma nawet za bardzo czasu, aby przyglądać się starciom. Wie jednak, że jej ukochany nie przegra, bo obiecał jej zwycięstwo, dlatego ostatecznie organizuje sobie przerwę na kibicowanie tylko podczas finalnego pojedynku, a pomija eliminacje. A ten, ku zaskoczeniu wszystkich, odbywa się między Alestem i Ionem, bo oboje bez problemu dotarli do ostatniej rundy. W czym przyznaję, że Jinnia szczerze mnie rozbawił swoimi złośliwymi zapowiedziami. Widać, że do dawna chciał sobie na Alescie trochę odreagować różne urazy. Zazdroszczę też Ionowi okazji do bezkarnego skopania swojego szefa. XD
Jak można było przewidzieć, to nasz love boy zostaje zwycięzcą, a takie rozwiązanie odpowiada wszystkim frakcjom politycznym, bo darzą byłego gladiatora ogromnym szacunkiem. Nikt nie ma problemu z tym, że to wyglądało trochę jak ustawka, ale co tam. W każdym razie już po pojedynku, Ion zaprasza Tifalie na spacer, klęka na ziemi i oferuje jej pierścionek, z pytaniem, czy nie chce spędzić u jego boku reszty życia. Już wcześniej MC rozwiała jego wszelkie obawy, kiedy powiedziała, że ze ślubem czy bez, ale zamierza z nim na zawsze pozostać. Nawet jeśli będzie chciał na stałe wyprowadzić się do Ferus, bo nie wyobrażała sobie rozłąki.
Tymczasem, po napisach końcowych, czeka nas jeszcze ślub parki, co łączy się z ceremonią nadania Ionowi jego nowego tytułu – właściciela areny. I – o dziwo – nawet Avi wysyła mu przez Alesta list, w którym dość pokrętnie gratuluje przyjacielowi oraz życzy mu szczęścia. Niestety, w tej opowieści, Paschalia dalej jest chory i nie może być u boku reszty CIRCUS. Z kolei Jinnia i Radie są zachwyceni i mają nadzieję, że ich słodka dziewczynka znalazła się pod dobrą opieką. Zupełnie jak zatroskani ojcowie.
Ogólnie jednak, chociaż niby było to swego rodzaju domknięcie dla problemów Ferus, to nie byłam zachwycona samą ścieżką. Przede wszystkim dlatego, że znowu zabrakło mi fluffu i te kilka, bardzo oszczędnych scen, sprawiało, że bohaterowie wydawali mi się dla siebie dość odlegli. Jasne, wspierali się emocjonalnie, ale nie przypominali zakochanych w sobie młodzieńców na początku związku. Ta jedna, prawie że wciśnięta na siłę scenka, w której Tifalia rani się w kolano, a Ion zanosi ją na barana do domu, równie dobrze mogłaby się wydarzyć w grze głównej – bo przypomina coś, co zobaczymy w romansach szkolnych, gdy protagoniści dopiero się poznają. Mam też wrażenie, że oni ogólnie trzymali się od siebie jeszcze na dystans. Co zdaje się potwierdzać rozmowa końcowa, w której trakcie Tifalia pyta, co Ion chciałby robić po ceremonii, a ten odpala, że trochę się poprzytulać, pocałować, a potem skonsumować małżeństwo… nie orientując się, że dziewczynie chodziło o plany na wspólną przyszłość, a nie na najbliższą godzinę. Facet jednak, z typowym dla siebie pragmatyzmem, uznał, że będą mogli w końcu przejść do rzeczy. Zgaduje więc, że oni do tej pory pozostawali w tzw. białym związku. Co samo w sobie nie jest żadnym problemem, ale wiecie… to fandisk. Odbiorcy mają pewne oczekiwania.
Również samo rozwiązanie akcji wydawało mi się dość naiwne. Spoko, to teraz walki będą na stępioną broń i to niweluje już wszystkie, wcześniejsze problemy. Nikt nie zostanie kaleką, nie umrze, nikt nie zorganizuje więcej podziemnych potyczek… Bo to przecież tylko sport! A w sporcie takie wypadki się nie zdarzają! No to ja się pytam, drodzy scenarzyści, że skoro to było takie łatwe, to poważnie potrzebna była kelnerka Tifalia z Randomowa, aby im takie rozwiązanie, po stuleciach różnych zmagań, podsunąć? Strach pomyśleć, co jeszcze nasza MC mogłaby zreformować w sekundę, gdyby dać jej posadę ministerialną w odpowiednim resorcie… Dlatego, summa summarum, to była dość nudnawa, fillerowa i niewprowadzająca niczego nowego ścieżka. Jedna z tych, o których zapomnę w chwilę po tym, jak odłożę pada. A szkoda, bo obie postaci bardzo lubiłam. I szczerze uśmiałam się, gdy Tifalia z porażającą wręcz szczerością, że Ion w swoim „wojowniczym” wydaniu bardzo ją kręci.