Kto nie zna opowieści o Alicji, która trafiła do Krainy Czarów, bo podążała za Białym Królikiem? W tej zwariowanej wersji historii znajdziecie się jednak w samym środku wojny pomiędzy mafią Szalonego Kapelusznika, armią Królowej Kier, właścicielem lunaparku – Gowlandem i tajemniczym władcą wieży zegarowej – Juliusem. A to tylko nieliczni z grupy bohaterów, których Alicja może pokochać, zaprzyjaźnić się z nimi lub szczerze znienawidzić w trakcie długiej drogi znalezienia sposobu powrotu do domu!
- Tytuł: Anniversary no Kuni no Alice ~Wonderful Wonder World~
- Oryginalny tytuł: ハートの国のアリス~ Wonderful Wonder World ~
- Data wydania: JP: 2018-01-17 / EN: 2019-04-07
- Developer: QuinRose
- Wydawca: QuinRose
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski (funsub), japoński
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Heart no Kuni no Alice: Wonderful Wonder World (2007), Clover no Kuni no Alice: Wonderful Wonder World (2007), Joker no Kuni no Alice: Wonderful Wonder World (2009), Omochabako no Kuni no Alice: Wonderful Wonder World (2011), Diamond no Kuni no Alice: Wonderful Wonder World (2012), Diamond no Kuni no Alice: Wonderful Mirror World (2013), Heart no Kuni no Alice: Wonderful Twin World (2014), Spade no Kuni no Alice (2021).
Bohaterowie
Główna postać:
Alice Liddell Cyniczna, pesymistyczna i bardzo samokrytyczna dziewczyna. Trafia do Krainy Czarów, bo została oszukana przez Białego Królika. Uważa swoją siostrę za ideał i ma z tego powodu kompleksy. |
Ścieżki/Love Interest:
Blood Dupre To znany z książki Szalony Kapelusznik, który tutaj dodatkowo prowadzi coś w rodzaju organizacji przestępczej. Znudzony, prawdopodobnie obłąkany i nieprzewidywalny. <<RECENZJA>> | |
Elliot March Marcowy Zając to prawa ręka Kapelusznika, który w ich organizacji przestępczej jest kimś w rodzaju capo. Niezbyt bystry, ale wierny ponad wszystko. <<RECENZJA>> | |
Tweedle Dee & Dum Bliźnięta? A może jedna i ta sama osoba? Więź łącząca Dee i Dum jest bardzo enigmatyczna, podobnie jak ich mordercze skłonności i zamiłowanie do broni… <<RECENZJA>> | |
Ace Rycerz Kier powinien być lojalny Królowej… chyba? Ace to bardzo dziwny osobnik, który pod maską uśmiechniętego lekkoducha skrywa niejedną, brudną tajemnicę. <<RECENZJA>> | |
Peter White Biały, spieszący się gdzieś królik, zapoczątkowuje podróż klasycznej opowieści o Alicji do Krainy Czarów. Jego growy odpowiednik ma dodatkowo bardzo pokrętny motyw. <<RECENZJA>> | |
Vivaldi Piękna, ale też niesamowicie bezwzględna i ciągle znudzona Królowa Kier, która z uroczym uśmiechem skazuje poddanych na bezsensowną śmierć. <<RECENZJA>> | |
Boris Airay Wszyscy kojarzymy podejrzanie uśmiechniętego Kota z Cheshire. Ten dodatkowo kocha broń palną, a jak coś (lub ktoś) go zaciekawi, to nie wypuści już tego z łap. <<RECENZJA>> | |
Mary Gowland Właściciel Lunaparku, który jest absolutnym beztalenciem muzycznym, ale nie przeszkadza mu to ciągle torturować innych swoją grą na skrzypcach. <<RECENZJA>> | |
Julius Monrey Władca Wieży Żegarowej. Małomówny, cyniczny i wzbudzający powszechne przerażenie pomimo łagodnej natury. <<RECENZJA>> | |
Nightmare Chorowity, tajemniczy młodzieniec, którego Alicja spotyka tylko w swoich snach, a który zdaje się mieć jakiś interes w tym, by została w Krainie Czarów. <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Julius Monrey ⊳ Blood Dupre ⊳ Boris Airay ⊳ Nightmare ⊳ Ace ⊳ Elliot March ⊳ Peter White ⊳ Vivaldi ⊳ Mary Gowland (ᗒᗣᗕ)՞
Tweedle Dee & Dum lądują poza rankingiem. O powodznie tej decyzji można przeczytać w poświęconej im recenzji pod linkiem powyżej.
Recenzja
Heart no Kuni no Alice ~Wonderful Wonder World~ to gra, która pojawiła się w tak wielu wersjach, że łatwo można się w nich pogubić. Mnóstwo platform, mnóstwo remaków, w pewnym momencie nawet rebooty, bo gdy studio QuinRose padło, to Otomate przejęło pałeczkę i wypuściło w 2021 roku Spade no Kuni no Alice ~Wonderful White World~, czyli trochę kontynuację serii (8 grę!), a trochę jakby „nowy początek”. Nie zmienia to jednak faktu, że to potężna marka, sięgająca korzeniami 2007 roku, więc w momencie, w którym to piszę, to będąca na rynku od 17 lat! Nic zatem dziwnego, że tak jej się rozrosło i jak nie jesteście zagorzałymi fanami, to można dostać bólu głowy od tych wszystkich sequeli, prequeli, komiksów czy filmów.
A czemu o tym w ogóle piszę? Aby uprzedzić miłośników Alicji, że jestem swoistym noobem i mam nadzieję, że niczego nie przekręcę. Swoją przygodę z serią zaczęłam bowiem bardzo skromnie – od portu na PC o tytule Anniversary no Kuni no Alice ~Wonderful Wonder World~, czyli swego rodzaju edycji jubileuszowej, wzbogaconej o nowy content i przetłumaczoną nieoficjalnym patchem na język angielski. Nie jest więc to może najlepsza z dostępnych na rynku edycji, z pewnością nie najładniejsza, trącąca strasznie retro oprawą wizualną, ale mimo wszystko zawierająca masę ścieżek i chyba stanowiąca dobre wprowadzenie do tego dziwacznego, ale nietuzinkowego świata.
Co już jest małym spoilerem, bo moim zdaniem najmocniejszą stroną tego tytułu jest właśnie próba opowiedzenia i przeinterpretowania klasycznej historii o dziewczynce zagubionej w Krainie Czarów w coś zupełnie nowego. Fabuła gry zaczyna się w sumie dość niepozornie, by nie powiedzieć – znajomo. Oto młodziutka Alice, zauważywszy królika, podąża za nim do dziury w ziemi i przenosi się do nieznanego dla siebie świata… i to by było na tyle, jeśli chodzi o podobieństwa z oryginałem. Cała reszta okazuje się bowiem szaloną jazdą bez trzymanki i dlatego już w pierwszej scenie, uroczy króliczek, praktycznie uprowadza naszą bohaterkę, zamienia się w uszatego bisha, całuje ją siłą i zmusza do wypicia jakiejś dziwnej substancji.
Potem dziewczyna odkrywa, że tak naprawdę Krainą Czarów rządzą cztery frakcje, z czego trzy są ze sobą w wiecznej wojnie, a jedynie ostatnia pozostaje neutralna. Ale to wciąż nie wszystko! Najdziwniejsi są bowiem sami mieszkańcy. Jedynie 12 z nich, nazywanych „posiadaczami ról” ma twarze i imiona. Cała reszta to tylko humanoidy bez oczu i znaczenia. W sensie dosłownym. Ich istnienie jest tak nieistotne, że mordowani są na lewo i prawo. Nikt po nich nie płacze. Nikt się nie przejmuje i ogólnie żałoba w Krainie Czarów nie istnieje, bo „każdego da się zastąpić”.
Jedynie nasza Alice nie wpisuje się w ten schemat, bo jest „obca”, czyli pochodzi z innego świata, a na dodatek dysponuje sercem, co czyni ją unikalną. Prowadzi to także do jeszcze innych, dość nieoczekiwanych konsekwencji, a mianowicie takich, że każdy z „posiadających role” czuje do niej dziwną miętę. W czym niektórzy potrafią trzymać fason i łapy przy sobie, a inni szybko przejawiają zachowania w pogranicza yanderyzmu. Co, oczywiście, dość przeraża naszą protagonistkę, bo nie często miała okazje widzieć, jak ktoś odstrzela komuś bez powodu łeb na jej oczach, a potem, cały zakrwawiony, prawi jej komplementy, jakby nic się nie wydarzyło… A w tej grze to standard, bo bohaterowie mają naprawdę odbiegające od naszego pojęcie dobra i zła. W końcu, tak naprawdę, nie są nawet ludźmi. Niektórzy to gadające króliki lub koty! Mają niesamowitą wytrzymałość i zręczność, potrafią używać magii, albo zmieniać jedne przedmioty w inne. Dlatego nie spodziewajcie się po Anniversary no Kuni no Alice ~Wonderful Wonder World~ motywów rodem z konwencji „okruchów życia”.
W czym ścieżek mamy tutaj od groma, bo nie jest to klasyczna konstrukcja visual novel, ale raczej coś w rodzaju połączenia z dating sim. Alice będzie sobie podróżować po mapie i odwiedzać różne miejsca, czyli typowe zarządzanie „czasem wolnym”, zbierając „klepsydry” i nabijając tymi spotkaniami wpływy u poszczególnych love interest. Im szybciej zdobędziemy sympatie u danych postaci, tym istnieje większe prawdopodobieństwo, że odblokujemy związaną z nimi scenkę. Te składają się na różne epizody i prowadzą do wielu odmiennych zakończeń. Zwłaszcza że remisy we wpływach mogą zaowocować czymś w rodzaju… hm… hmm… romansów i epilogów współdzielonych? Przynajmniej kilka postaci jest na tyle wyrozumiałych, że nie ma nic przeciwko, by tkwić w jakimś miłosnym trójkącie. Czasami zaś te połączenia naprawdę Was zaskoczą.
Dodatkowo, edycja Anniversary no Kuni no Alice ~Wonderful Wonder World~, wprowadziła podział na ścieżki Stay i Non-Stay. Co to oznacza? Po prologu nasza bohaterka wybiera sobie frakcję, u której chce zamieszkać. Może to być Dom Szalonego Kapelusznika, Lunapark Gowlanda, Pałac Królowej Kier lub Wieża Zegarowa. Nie oznacza to jednak, że ogranicza ją to tym samym do wyboru konkretnych love interest z danej grupy. Wręcz przeciwnie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by pomieszkując u Kapelusznika kręcić z Borisem, czyli Kotem z Cheshire albo Acem, Rycerzem Kier. I to właśnie określają wspomniane przeze mnie wcześniej nazwy Stay i Non-Stay, które odnoszą się do tego, czy romans toczy się „w domu”, czy jedynie danego kawalera „odwiedzamy”, co w efekcie sprawia, że każda z postaci ma jakby dwie, zupełnie osobne historie.
Ale nie jest to jedyna zawiłość mechaniki, bo warto jeszcze opowiedzieć trochę o porach dnia. Zasadniczo, fabularnie, to Kraina Czarów jest miejscem tak chaotycznym, że nie ma tutaj typowego podziału na dzień i noc. „Władający” zmieniają sobie pory według kaprysu, na klaśnięcie dłońmi, i tak po ranku może nastąpić wieczór, aby zaraz znowu stało się popołudnie… Dlatego nie sposób nawet przewidzieć, ile dana pora będzie trwała. Może to być chwila albo pora może ciągnąć się w nieskończoność. Dla Alice nie ma to jednak większego znaczenia. Jedyne, co się liczy to fakt, że musi dane postaci odwiedzić o konkretnej porze, bo ich scenki przypisane są do pór. Nie możemy więc cały czas np. przychodzić do Kapelusznika o świcie, bo pewne epizody odpalą się tylko o zmroku. Dodatkowo może on nie być wówczas dostępny na mapie. Trzeba więc trochę eksperymentować lub posłużyć się poradnikami, aby nie czuć frustracji, że opowieść nie posuwa się do przodu.
W czym ścieżki Stay liczą sobie zwykle około 25 epizodów, a Non-Stay – około 15, ale nie jest to normą i dodatkowe wariacje wprowadza, np. to, czy odwiedzamy kawalera z frakcji X, w momencie, gdy naszym domem jest Y, Z, czy V. Dlatego inną scenkę dostaniemy, jeśli np. romansujemy z Kapelusznikiem, ale normalnie mieszkamy w Lunaparku, a inną w tej samej sytuacji, gdy mieszkamy w Zamku. Stąd, jak pewnie możecie sobie już na podstawie tego opisu wyobrazić, gra jest naprawdę ogromniasta i odblokowanie wszystkiego zajmie niesamowite ilości czasu. Jeśli ktoś, tak jak ja, zalicza się do graczy nazywanych po angielsku „completionist”, to przygotujcie się na wyprawę podobną do Odysei. Zwłaszcza że niektóre wydarzenia są wspólne i obowiązkowe, np. zawsze w pewnym momencie będziemy musieli pójść na bal do Królowej i różnią tylko drobnymi elementami, a to już naprawdę przyprawiało o ból, bo sumarycznie widziałam to przeklęte przyjęcie z jakieś kilkanaście razy…
Wypadałoby teraz powiedzieć coś o samych bohaterach, więc zacznę od Alice Lidell. Ponieważ to postać inspirowana literackim pierwowzorem, to nie możemy zmienić jej imienia i nie ma przypisanego do siebie głosu. Alice wyróżnia się jednak dość… wybuchowym charakterem. Jest bardzo pesymistyczna i cyniczna. Jak coś ją drażni, to nie owija w bawełnę, a jak ktoś jej nadepnie na odcisk, to nie waha się nawet uderzyć. Jednocześnie ma dużo kompleksów na punkcie swojej starszej siostry, którą uważa za chodzący ideał. Nie chce jednak zdradzać na ten temat zbyt wiele, bo cała prawda o sytuacji Alice, jej układach rodzinnych i tajemnica na temat tego, jak trafiła i czym jest Kraina Czarów, skrywa się w „true endingu”. Dlatego nie będę zagłębiała się w spoilery. Powiem tylko, że serce Alice jest rozdarte pomiędzy poczuciem obowiązku – czyli przymusem powrotu do prawdziwego świata, gdzie bliscy jej potrzebują, a wygodą życia w Krainie Czarów. Jasne, bywało tam dość strasznie, ale wszyscy ją uwielbiali, była wyjątkowa, a wiele rzeczy dało się rozwiązać magią, bez kiwnięcia palcem. No i Alice mogła tam odnaleźć swoją miłość. Nic zatem dziwnego, że się wahała.
Wspominałam też już trochę o love interest, ale teraz napiszę o nich więcej. Zacznijmy więc od frakcji chyba najbardziej kanonicznej, czyli mafii Szalonego Kapelusznika. Na jej czele stoi Blood Dupre, który jest jednym z „władających” i „posiadających role”, więc dysponuje całą masą przedziwnych zdolności. Kocha także przyjęcia z herbatą, wydaje się zawsze zblazowany i przypomina z wyglądu byłą miłość Alice. Prawą ręką Blooda jest Elliot, Marcowy Zając, były przestępca, który wykonuje dla swojego obecnego szefa całą, brudną robotę. Nie jest świadomy swojej rasy, ale ma dość pogodny charakter. Kolejni mieszkańcy posiadłości to Tweedle Dee i Tweedle Dum, czyli krwiożercze, chciwe bliźnięta, które zrobią wszystko, dla kasy. Przemoc to dla nich zwykła rozrywka. Na dodatek potrafią zmieniać swój wygląd z dziecięcego na dorosły w mgnieniu oka, a ich durne pomysły na zabawy często sprawiają, że Alice ociera się o śmierć.
Po drugiej stronie barykady mamy frakcje Królowej Kier. Jej przywódczynią jest Vivaldi, piękna władczyni, która lubuje się w ścinaniu głów za najmniejsze przewinienie, np. dwie kostki cukru w herbacie zamiast jednej. Co ciekawe, mimo iż teoretycznie to gra otome, to Królowa także jest romantycznie zainteresowana naszą bohaterką i możemy z nią zbudować przyjaźń… albo coś więcej. U jej boku stoi Peter White, czyli biały królik, przez którego Alice w ogóle wylądowała w tym świecie. Facet ma na punkcie MC obsesje i próbuje się do niej przymilać, gdy tylko ją zobaczy. Dla wszystkich innych jest okrutny i zimny. Bez problemu wykonuje najbardziej absurdalne polecenia królowej, więc zapomnijcie o pluszowym, uroczym usagi-kun. Wreszcie ostatnim z love interest w tej grupie jest Ace, czyli Karciany Rycerz, ciągle gubiący drogę i nietraktujący niczego poważnie. Głównie dlatego, że mężczyzna nienawidzi swojej roli. Ogólnie drażnią go prawa działające w Krainie Czarów i to, że nie wolno ich złamać. Dlatego bywa, że się miota albo przejawia absolutne zobojętnienie. Jest też nieprawdopodobnie silny.
Trzecią grupę, czyli frakcje Lunaparku, tworzą Mary Gowland, straszliwy nudziarz i miłośnik kiepskiej muzyki, oraz Boris, czyli Kot z Cheshire, który kocha zagadki i broń palną. Na dodatek neko-boy pomieszkuje u Mary’ego, ale to nie tak, że mu służy. Wręcz przeciwnie. Jak to każdy kot, Boris chodzi po prostu własnymi drogami, w czasie gdy Gowland katuje swoich podwładnych kolejnymi koncertami na skrzypcach lub utyskuje na swój wiek. (W tym świecie ma to jakieś znaczenie? Toż oni byli praktycznie nieśmiertelni!).
Ostatnie stronnictwo reprezentuje Julius, który zamieszkuje Wieże Zegarową i nie bierze udziału w wojnach o wpływy. Całymi dniami ten pracoholiczny kuudere naprawia mechanizmy i jako jedyny uważa, że Alice jak najszybciej powinna wrócić do swojego świata. Facet ogólnie jest trochę jak zegarki, które stanowią cały sens jego istnienia. Metodyczny, zdystansowany i punktualny. Aż dziewczyna sama zauważa, że przydałoby mu się nieco wyluzować.
Tymczasem, w sekwencjach snu, bohaterka spotyka także Nightmare’a, czyli demona koszmarów i… upaloną gąsienicę w jednym? Wiecie, tego robala z powieści Lewisa Carrolla, choć tu ma formę przystojnego młodzieńca, z opaską na oku i fajką. Nightmare to ogólnie postać dość enigmatyczna. Cierpi na jakąś podejrzaną chorobę, gada zagadkami i może kształtować otaczającą go, senną rzeczywistość wedle woli.
Wszyscy oni, tak jak wspominałam, kochają Alice od razu, na wstępie i bezwarunkowo. Dlatego spodziewajcie się, że w tej grze w zasadzie praktycznie z miejsca bohaterowie przechodzą od słów do czynów, bo czasami miałam wrażenie, że trafiłam na jakiś zlot yandere. Love Interest nie mają oporów, aby MC okłamywać, więzić, napastować, czy cokolwiek tam sobie chcecie – byle tylko zarejestrowała ich obecność. Nie musi nawet odwzajemniać miłości. Dlatego scenki dość szybko stają się tutaj intymne i nie ma powolnego budowania relacji. No, chyba że mówimy o samej mechanice, bo łażenie po mapie i planowanie dnia jest w cholerę ślimacze. Naprawdę wiele tur musi upłynąć, nim uda nam się cokolwiek fabularnego tutaj odpalić. Mechanika rodem z symulatorów randkowania jest więc chyba największą wadą tej gry, bo wynudziła mnie śmiertelnie.
Miłośników zawiłych opowieści należy też uprzedzić, że uniwersum Anniversary no Kuni no Alice ~Wonderful Wonder World~ od początku do końca pozostaje dość tajemnicze. Jasne, prawdziwe zakończenie daje nam jakieś odpowiedzi, tu i ówdzie pojawiają się wskazówki, np. na temat nietypowej anatomii mieszkańców Krainy Czarów, ale mówimy o ogromniastej serii, więc po ukończeniu pierwszej części pozostaniecie tylko z masą pytań i teorii spiskowych. Ja z ciekawości, bo nie wytrzymałam, poszukałam sobie kilku informacji w necie oraz obejrzałam anime, ale jeśli Was coś takiego drażni, to może się okazać, że nie jest to tytuł dla Was. Z założenia bowiem twórcy chcieli, byście sięgnęli po fandiski, kontynuacje, przeczytali komiksy, a i najlepiej obejrzeli filmy… Na dodatek taka już specyfika Krainy Czarów, że bohaterowie mówią tutaj zagadkami, a wiele rzeczy po prostu przed Alice ukrywają. Być może dlatego, że nie wiedzą, jak długo pozostanie w ich świecie i czy cokolwiek z tego zapamięta?
Jeśli chodzi o „Extrasy”, to w mojej edycji gry z menu głównego mogłam przejść do Galerii (a trzeba przyznać, że jest tu naprawdę masa CG – spokojnie naliczyłam kilkadziesiąt), Odtwarzania Scen – skąd mogłam sobie zobaczyć całe ścieżki, pod warunkiem, że już je przynajmniej raz ukończyłam, epizod po epizodzie, bez przymusu bujania się z turową mechaniką, oraz Opcje – gdzie można głównie zmienić wielkość tekstu, głośność muzyki i włączyć lub wyłączyć pewne animacje. Warto też nadmienić, że przynajmniej w edycji Anniversary, z poziomu galerii, po ukończeniu historii danej postaci w 100% odblokowywała się też scenka z gratulacjami, która zdradzała nieco na temat kolejnej części, a także osobne podziękowania.
Okej, napisałam już, że gra jest dość stara i z przykrością stwierdzam, że da się to zauważyć. Pomimo ogromnej ilości CG, to są jednak one dość koślawe, a to dla niektórych może być problemem nie do przeskoczenia. Dla odmiany nowsza edycja, która zdecydowanie jest przyjemniejsza dla oka, spotkała się z ogromną krytyką ze względu na kiepską jakość tłumaczenia. O czym więcej możecie poczytać na przykład pod tym linkiem. Trudno też było cieszyć mi się muzyką, bo jednak czuć od niej ciężar minionych lat. Dlatego, jeśli będziecie już zabierali się za ten tytuł, to musicie wziąć na te wszystkie problemy poprawkę.
A skoro czas na podsumowanie, to jedna z trudniejszych gier do recenzji. Zacznę od tego, że bardzo podobał mi się świat przedstawiony. Naprawdę ta wersja Krainy Czarów była czymś nowym i niezapomnianym, a los jej mieszkańców napawał mnie często smutkiem. Gdy już się zrozumiało, na czym polegała ich egzystencja, to tak, było to w pewien sposób przerażające i nic dziwnego, że wypaczyło absolutnie ich moralne standardy oraz uczyniło… nieco szalonymi?
Dużym odświeżeniem była też dla mnie tsundere bohaterka, która nie wahała się używać w samoobronie każdego, dostępnego środka. Kiedy trzeba było, to potrafiła też posłużyć się sprytem. Łatwo również było identyfikować się z jej kompleksem i poczuciem niższości, czy też potrzebą wzięcia odpowiedzialności za rodzinę. Z pewnością każdy z odbiorców na jakimś etapie życia miał podobne do niej przemyślenia, że np. nie jest w czymś dostatecznie dobry, nie daje z siebie wszystkiego, albo ktoś jawił się w naszych oczach jako niedościgniony wzór.
Z drugiej strony cała fabuła, jak sądzi zresztą sama bohaterka, przypomina tylko obłąkańczy sen. Jest postrzępiona, dziwna, pełna metafor, postacie zachowują się nieracjonalnie, prawa fizyki poszły na długi spacer i jeszcze nie wróciły, a my jesteśmy trzymani w wiecznej niewiedzy… Zamiast jednak cokolwiek wytłumaczyć, każdy bish zamyka usta Alice pocałunkiem i ten schemat się powtarza aż do rozstrzygającego endingu, czy wygra w niej uczucie do swojego nowego chłopaka (tudzież zwierzaka czy przyjaciółki 😉), czy chęć powrotu do rodziny.
Pisałam też w recenzjach poszczególnych wątków, że niektóre ścieżki były dla mnie zbyt kontrowersyjne. Dobrym przykładem będzie tutaj Tweedle Dee i Tweedle Dum, przy których ciągle odczuwałam dyskomfort, zanudzający mnie na śmierć i gadający o swoim wieku Mary Gowland, czy dziwny motyw yuri z Królową Vivaldi. Nie to, że miałabym coś przeciwko, gdyby wprowadzono kobiecą opcję romansową, ale miałam wrażenie, że twórcy trochę nie mogli się zdecydować, jaką relacje między paniami chcą przedstawić. Niby z sobą kręciły, ale zaraz gadały o przyjaźni… Zupełnie, jakby scenarzyści obawiali się postawić kropkę nad „i”. Wiem, że w rebootowanej wersji Vivaldii, w ogóle wyleciała do postaci pobocznych, więc może ostatecznie ktoś tam uznał, że nie ma dla niej miejsca w grze otome, ale to tylko takie moje gdybanie.
Czy na podstawie tego, czego dowiedziałam się po pierwszej części, sięgnęłabym po kolejne? Heh… mam pewne wątpliwości, głównie dlatego, że martwi mnie sama myśl, iż zostałabym zbombardowana kolejną masą niewiadomych. Wiem, że w kontynuacjach Alice odwiedza nowe królestwa, ale też pojawiają się inne postaci, które pewnie znowu będą gadać zagadkami i zrobiłyby mi w głowie jeszcze większy mętlik. Na dodatek nie przepadam za motywem amnezji, a takowy pojawił się w reboocie, bo trzeba było podać jakiś powód, dlaczego dziewczyna nie pamięta swojej ostatniej wizyty. Coś, z czym mogliby się identyfikować nowi gracze. Dlatego musiałabym sobie to bardzo dobrze przemyśleć.
Póki co rozstaje się z serią z ciepłymi uczuciami. Jasne, nie była idealna. Zdecydowanie pikanteria wygrywała tutaj nad spójnością fabuły, a yanderyzmu dostaliśmy tutaj tyle, że nawet „Amnesia: Memories” może się schować, ale i tak polubiłam sporo postaci, seiyuu zrobili fenomenalną robotę, a scenarzyści wykreowali świat, który już zostanie w mojej pamięci na długo. Jeśli więc komuś miałabym tą grę bez najmniejszych obaw polecić, to pewnie fanom nieco nowszego tytułu, czyli Hana Awase, które bardzo przypominało mi serię o Alicji. Tam też wszystko było dziwaczne, love interest dysponowali mocami, ich relacje z MC zdecydowanie nie należały do normalnych, a odważniejszych scenek nie brakowało. Dlatego jeśli jesteście fanami, któregoś z tych tytułów, to drugi na 100% też Wam się spodoba. Mi osobiście ta oparta na powieści Lewisa zdecydowanie bardziej.