Ścieżka YOFY’ego jest podobno „ukryta”, ale chyba każdy odgadł, że to kolejny z love interest po jego korespondencji z Akari w prologu. Z oczywistych względów, o których napiszę w dalszej części recenzji, aby ją rozpocząć, musimy najpierw przejść przez pierwszy rozdział poświęcony Rokuro (który, jak wiecie, był moim najbardziej znienawidzonym bohaterem). Paradoksalnie więc, po absolutnym marazmie, w jaki popadłam w trakcie kończenia wątku prezesiątka, YOFY’emu udało się coś nieprawdopodobnego. Wybudził mnie z mojego zniechęcenia i wzbudził jakieś zaciekawienie. Kiedy bowiem już uwierzyłam, że „Sympathy Kiss” absolutnie niczym mnie nie zaskoczy, to nagle pojawił się on.
Czyli kto dokładnie? Ano freelancer, programista, tajemnicza persona, która wykonywała zlecenia dla Estario, ale nikt z nim nigdy nie rozmawiał twarzą w twarz, ani choćby telefonicznie. Rzekomo dlatego, że YOFY po prostu nie lubił ludzi. Jeśli więc już koniecznie musiał, to spotykał się tylko z prezesem na podpisanie swojego kontraktu, po czym znowu uciekał w bezpieczny cień. Tyle że z bohaterek otome są uparte bestie, więc i Akari nie odstaje od tego schematu. Postanowiła wymusić na programiście spotkanie, bo miała parę spraw do omówienia. A skoro ją przypisano do zajmowania się jego zleceniami, to zależało jej na bardziej koleżeńskich i ludzkich relacjach, a nie tylko wymianie „bezdusznych maili”.
YOFY ostatecznie zgadza się pogadać, ale tylko bez kamery, a na dodatek używa syntezatora, aby zniekształcić brzmienie własnego głosu. Jest też nieco opryskliwy i niecierpliwy. Zupełnie inny od człowieka, którego sobie wyobrażała na podstawie jego uprzejmej i bardzo formalnej korespondencji. W każdym razie to przełamanie lodów długo nie daje MC o sobie zapomnieć, aż pewnego dnia, przechadzając się biurowym korytarzem, podsłuchuje, że prezes z kimś rozmawia. Każdy inny pracownik pewnie udałby, że nic go to nie obchodzi i poszedł dalej, nie chcąc być przyłapanym na wścibstwie, ale Akari czeka z zaciekawieniem, by zobaczyć, kim jest ten nietypowy gość… i na widok blondwłosego, ekstrawagancko ubranego i bladego młodzieńca, który wychodzi z gabinetu szefa, domyśla się, że to właśnie YOFY.
Spanikowany facet zatyka wówczas jej usta i zaciąga za róg, aby ukryć się przed innymi pracownikami. Nie chciał zostać zauważonym, wzbudzać zamieszania i na dodatek nie rozumiał, jak Akari go rozpoznała, skoro użył tak świetnych środków zabezpieczających… Mnie jednak rozbawiło, że niby YOFY’emu, w godzinach pracy, udawało się latami przekradać przez korytarze biura Estario, niczym karaluchowi, i chcecie mi powiedzieć, że nikt go wcześniej nie zobaczył? A co z ochroną i kamerami? Ale mniejsza o to… Nie liczę już na żadną logikę w tych ścieżkach.
Od tego wydarzenia YOFY i MC idą razem na lunch, poznają się trochę lepiej i nawet zaczynają się zdzwaniać, by unikać ciągłego pisania maili. W czym ta ich nietypowa relacja zacieśnia się jeszcze bardziej, gdy pewnego dnia Akari zatrzaskuje swoje rzeczy w biurze i nie może przez to wrócić do domu, bo nie ma kluczy, a zaczął się weekend. W przypływie rozpaczy dzwoni do YOFY’ego (nie wiem czemu nie do kogoś, kto miał nieograniczony dostęp do biura, jak np. z pewnością dyrektor Kobase), ale że ma końcówkę baterii, to YOFY rozumie jedynie tyle, że MC wpadła w kłopoty. A co robią grzeczne bishe, jak ich panna jest w tarapatach? Ano, biegną na ratunek, na złamanie karku. Zwłaszcza że w wiadomościach podawali, iż jakiś szemrany typ zaczepia kobiety w okolicy i policja ciągle go szuka.
Poznawszy jednak prawdę, YOFY zaprasza po prostu kobietę do swojego domu, bo MC musi przecież gdzieś przenocować, nim w poniedziałek uda się do biura po swoje graty. Mógł jej niby pożyczyć kasę na hotel, ale nope. Zamiast tego wolał powtarzać, że jest zbyt ufna, nieostrożna… i jednocześnie prowadzić ją do swojego lokum. W każdym razie, po krótkiej gadce, że tu kuchnia, a tu sofa, a tu kibel, YOFY olewa gościa i odpala konsole, a zaciekawiona Akari wkrótce do niego dołącza, bo co tak będzie tylko siedzieć i patrzeć? Dzięki dziewczynie programista odkrywa nowy tryb w swojej ulubionej strzelance (przeznaczony dla noobów) i wyznaje jej, że nie ma żadnych przyjaciół. Dlatego też nie gra w coopie czy innych formach multi, bo nie przepada za obcymi graczami, a nie zna nikogo, kto chciałby z nim spędzić czas.
Tym większe jest jego zdziwienie, gdy Akari w pewnym momencie… po prostu zasypia na jego ramieniu. Co chyba było pierwszym impulsem do tego, że się w niej zakochał. Dziewczyna była otwarta, szczera, zawsze uśmiechnięta, nie odtrącała go i nie uważała za dziwaka. Opowiedziała mu o całym swoim życiu szkolnym, gdy o to poprosił, a kiedy zgłaszał uwagi do jakiś tasków w robocie, to traktowała jego feedback z powagą i nie lekceważyła, tylko dlatego, że był od niej młodszy. W efekcie, z każdym upływającym tygodniem, YOFY zaczyna się do Akari bardzo przywiązywać i to do tego stopnia, że gdy dziewczyna czuje się niepewnie, bo ma wrażenie, że po pracy ktoś ją śledzi, to oferuje się, by odtąd codziennie odprowadzać ją do domu. (Wciąż mając w pamięci ostrzeżenia policji o przestępcy).
I na tym etapie ciągle opływamy w cukrze, a chłopaczek przypominał mi nieco Shina z „Amnesii”, ale wkrótce okazało się, że bliżej mu jednak do Toumy. Tak się bowiem składa, że YOFY to nietypowa mieszanka trzech archetypów, którą rzadko spotykam w grach otome – shota, tsundere i… yandere. Tak, moi drodzy, wkrótce niewinne zauroczeni YOFY’ego przemienia się w niebezpieczną, palącą zazdrość. Nie podoba mu się obecność każdego męskiego współpracownika w obecności jego ukochanej, fakt, że ktoś ją dotyka, że do kogoś dzwoni, że musi chodzić na spotkania integracyjne…
Jego obsesja umacnia się tym mocniej, gdy wreszcie opowiada Akari o swojej przeszłości, a ta roni nad jego cierpieniem szczere łzy. Otóż okazuje się, że YOFY jest tak naprawdę drugim synem prezesa Tempesty i w rzeczywistości nazywa się Yoshioka Soh. W dzieciństwie bardzo chorował, więc oddalił się od rówieśników, a w szkole był prześladowany przez swoją kruchość, brak obycia społecznego i wysoki status w jednym. W efekcie Soh stał się bardzo samotny. To dlatego nie rozumiał i nie lubił ludzi. Poza pracodawcami utrzymywał kontakt jedynie z rodziną. Nigdy nie miał dziewczyny ani choćby przyjaciela. Skoro więc Akari okazała mu tyle zainteresowania i życzliwości, to bał się nią z kimkolwiek dzielić.
Oliwy do ognia dolewa sytuacja, gdy – śledząc Akari – Soh zauważa, że ta udała się do pubu w towarzystwie Rokuro. Poza tym, że nie cierpi brata, to jeszcze zakłada, że dziewczyna go okłamała. Odwołała bowiem tego dnia ich randkę do parku rozrywki, twierdząc, że ma w tym czasie imprezę pożegnalną, o której niby wcześniej zapomniała, a tak naprawdę szlajała się po barze. Na dodatek, przez swoje skromne życie towarzyskie, YOFY nie rozumiał, czym dokładnie są takie lokale, bo słyszał o nich, że tam się chodzi jedynie na schadzki i po używki. Dochodzi więc do jakiegoś absurdalnego wniosku, że MC z niego zakpiła i ma romans z jego bratem.
No to co robi blondasek, jak każdy grzeczny yandere, w takiej sytuacji? Konfrontuje się z ukochaną w jakimś ustronnym miejscu, domagając natychmiastowych wyjaśnień, ale absolutnie nie chce jej zaufać ani nawet nie próbuje wysłuchać. Jest tak zafiksowany na swojej jedynej wersji prawdy. Przy okazji wychodzi na jaw, że to on był tym dziwnym prześladowcą, którego wzrok dziewczyna czuła na sobie, ilekroć wychodziła z pracy sama… YOFY mimowolnie się do tego przyznaje. Akari podejmuje więc pierwszą i ostatnią rozsądną decyzję w tej ścieżce i próbuje uciec. Ale na niewiele się jej to zdaje, bo mężczyzna, chociaż młodszy, to jest dużo silniejszy i szybszy. YOFY przemocą całuje Akari, ta się próbuje bronić i go gryzie, lecz nawet z zakrwawionymi ustami, niczym w amoku, facet po prostu kontynuuje, co zaczął. W czym w sumie nie bardzo wiadomo, co on dokładnie planował, bo MC ostatecznie wyrywa się, czmycha i wybucha szlochem we własnym mieszkaniu, z ulgą przyjmując do wiadomości, że przynajmniej jej nie gonił.
Czyli pewnie dzwoni potem na policję, co? Otóż nie. Chociaż nawet Soh sądził, że tak zrobi. Akari udaje jednak, że nic się nie stało i godzi się nawet na spotkanie z Sohem, kiedy w ich firmie dochodzi do tajemniczej awarii komputerów i wszyscy muszą opuścić budynek, nim YOFY pozbędzie się problemu. Btw. to on był w końcu IT developerem czy adminem? Czy dorabiał we wszystkim, co się tylko dało i jak trzeba, to skręcał też komputery na boku i instalował kablówkę? XD Nieistotne! Ważne, że Soh pobierał nauki u samego mistrza Toumy i wiedział, że jak ukochana się stawia, to trzeba jej coś dorzucić do kawy i uprowadzić.
W czym po całym tym ożywieniu, że wreszcie w tej grze coś zaczyna się dziać, jest jakaś akcja… to było chyba najbardziej mdłe porwanie przez yandero-boya jakiego kiedykolwiek byłam świadkiem. Soh zabiera Akari znowu do swojej chałupy (czym, Uberem?) i jej nie krępuje. Nie ma kajdanek. Żadnych klatek „dla dużych psów”. Nic! Ot, śpi sobie z nią przytulony, a kiedy MC się budzi, to i idzie zrobić z nią wspólne śniadanie. Więc jakby się bardzo uparła, to Akari pewnie mogłaby go porządnie kopnąć w klejnoty i spróbować zwiać. Zamiast tego, zaczyna się jednak martwić, że chłopak się źle odżywia, a gdy ten w odpowiedzi znowu coś smęci o zdradzie i kłamstwach… To protagonistka wybucha. I to do słownie. (A nie, czekajcie. Nie dosłownie. Nie mam na myśli, że rozpadła się na kawałki i ubrudziła ściany fragmentami swojego ciała). Po prostu zaczyna się drzeć. Wydziera się na Soha, że jest durny, że nie dał się jej wytłumaczyć, że wszystko pokręcił. Z Rokuro faktycznie spotkała się w pubie, bo to tam – mózgu – odbywała się impreza pożegnalna. Cały więc ten pokaz yanderyzmu nie miał żadnego sensu. Dlatego Akari ŻĄDA, by Soh, jeśli naprawdę ją lubi, przestał oceniać jej zachowania i wybory przez pryzmat swoich fobii. Pokaż mu, dziewczyno! Yupi!!!
Skruszony Soh przeprasza, zaczyna bić się w pierś i rozpacza. Nie rozumie siebie, swoich emocji i nie chciał skrzywdzić Akari, bo ją kocha. Pozwala więc jej też odejść, bo jest święcie przekonany, że już nigdy się nie zobaczą, po tym co odwalił. Dziewczyna jednak jak już jej roztrzęsienie mija i upływa jakiś czas, dochodzi do wniosku, że w sumie też czuje mięte do blondyna. Odwiedza go więc ponownie, twierdząc, że chce pogadać. Szybko jednak młodzi idą w ślinę, a potem ćwiczą wspólnie yogę w pościeli, bo wyszło na to, że chociaż porwanie jest not cool, to hormony już kompletnie ich opętały.
W najlepszym zakończeniu: Soh postanawia nad sobą pracować. Dołącza do firmy jako normalny pracownik i nawiązuje nawet przyjaźń z Saotome & Co. Stara się też odbudować relacje z Rokuro. To znaczy chce przestać porównywać się z bratem i po prostu żyć swoim życiem, jakie by one nie było.
W zakończeniu Love: Aplikacja Estario zostaje, pomimo wszystkich wysiłków, zamknięta. Akari wraca do działu designu, a Soh rzucił pracę freelancera, by dołączyć do Tempesty jako pełnoetatowy pracownik. (Czyli de facto postanowił skorzystać z cudownych możliwości nepotyzmu). Oczywiście, w tym endingu, nasi bohaterowie ciągle są razem. Soh spotyka się również z ogromnym zainteresowaniem kobiet (no duh, jest synem prezesa…), ale go ciekawi tylko, czy MC nie jest przez to nawet trochę zazdrosna. Nie wiem, może gdyby była, to miałby jakieś usprawiedliwienie dla własnych akcji?
W zakończeniu Work: Estario przetrwało i pracę nad aplikacją są kontynuowane. Kiedy jednak Soh spotyka się z Akari, to pokazuje jej grę, jaką stworzył i sugeruje, że jeśli odniesie komercyjny sukces, to chciałby w przyszłości robić coś podobnego. Pamiętał, że dziewczyna lubiła łamigłówki, więc praca nad czymś, co mogłoby się jej spodobać, dawałaby mu satysfakcję i pozwoliłaby rozwinąć się zawodowo.
Holy cows! Nie spodziewałam się, że w „Sympathy Kiss” znajdzie się taki wątek. Myślałam raczej, że to będzie typowa opowieść o otwierającym się na świat hikikomori, ale taki plot twist w połowie opowieści? Na dodatek, że Soh stanie się tak dominującym i przytulaśnym bishem? Toż on ledwo potrafił się od tej Akari odkleić, a ich wspólne scenki były jednymi z odważniejszych. Co trochę mi kontrastuje z wizją chłopaczka, który cieszył się pierwszym w życiu związkiem. Soh raczej emanował pewnością siebie zawodowego kochanka, choć rozumiem, że nieporadność w relacjach z MC zbyt utrudniłaby robotę scenarzystom, więc woleli tego uniknąć.
A chociaż doceniam próbę zaskoczenia odbiorców i stworzenia tak niecodziennego miksu, to nie jestem fanem wizualnego projektu kreacji Soha i był on dla mnie jednak trochę zbyt nastolatkowy oraz przejaskrawiony. Paradoksalnie jednak Soh dostarczył mi to, czego brakowało w ścieżce Rokuro. Tutaj naprawdę uwierzyłam, że Akari pokochała go za charakter, bo nim dowiedziała się o bogactwie, koneksjach czy chociaż wyglądzie, to najpierw facet był dla niej tylko napisami na czacie albo głosem w słuchawce. Mogę więc śmiało powiedzieć, że uratował on dla mnie honor rodziny Yoshioka. Co zaś się tyczy oceny samej ścieżki… to z yandere jest tak, że albo się ich kocha, albo nienawidzi. Ja mimo wszystko mam przy nich zawsze guilty pleasure, więc Soh dostaje ode mnie głos poparcia.