Uwaga: Love Interest w tej grze są natrętni i przemocowi! MC często znajduje się w wysoko niekomfortowej sytuacji lub cudem unika gwałtu. Jeśli takie motywy to nie Wasza bajka, to Hana Awanse może być niestrawna w odbiorze.
Uwaga 2: to nie jest recenzja ani streszczenie Himeutsugi Volume, ale moja ogólna opinia o postaci po przejściu wszystkich części gry. Skąd taka decyzja? Hana Awase New Moon ma po prostu tyle wątków i ścieżek, że podsumowanie całości zajęłoby mi wieki. Zdecydowałam się więc na taką uproszczoną formę.
Uwielbiam archetyp yandere, a Himeutsugi praktycznie w każdym bad endingu się w niego wpisywał, ale… bogowie, jak mnie ten typ drażnił! XD Zaraz obok Karakurenaia, który chociaż czasami bywał “mrau”, tak nasza “księżniczka” budziła we mnie raczej nieustanną niechęć.
Zacznijmy od przypomnienia, że Himeutsugi nie jest standardowym Kaei. Ponieważ pochodzi z rodu Mizunoto, który praktycznie został zniszczony, to posiada on nietypową zdolność. Potrafi kontrolować wodę tak jak Minamo, więc np. usuwać splugawienie, a także wspierać Zaklinaczy, jednocześnie samemu również rzucając zaklęcia. W terminologii RPGowej powiedzielibyśmy pewnie, że był dwuklasowcem.
Co zaś się tyczy jego charakteru, to chłopak miał zasadniczo dwie twarze i każda była na swój sposób prawdziwa. Czasami bowiem zachowywał się faktycznie jak “Księżniczka = Hime”, był dla wszystkich uprzejmy, pomocny, pozwalał się sobą opiekować, ciągle sobie umniejszał i ustępował innym miejsca, a czasem wygrywał “Utsugi”, czyli arogancki, egocentryczny creep, mający Mikoto i innych za nic, gotowy ich zniewolić albo zniszczyć dla własnych celów. (W czym, o zgrozo, ta dualność w niektórych, alternatywnych historiach jest o tyle większa, że Himeutsugi faktycznie potrafi się rozdzielić na dwie odrębne osoby!).
Ale talenty Hime, którymi otwarcie się nigdy nie chwalił, by nie robić sobie wrogów i nie rzucać podejrzeń rektorów, pozwalały mu na więcej nietuzinkowych rzeczy. Mógł bowiem także otwierać portale do “Lustrzanego Świata”, a nawet więzić tam przeciwników czy ukochaną, jeśli naszła go na to ochota. Np. gdy postanawiał być 100% yandere, robić z MC lalkę (zwłaszcza w niektórych bad enginach) i sobie ją po prostu w ten sposób hodować z dala od natrętnych rywali. Czasami też, odbierając jej wodę, potrafił wprowadzić w stan podobny do śpiączki.
W czym moja niechęć do niego rosła systematycznie, po kawałku, bo na początku wierzyłam jeszcze, że może być nawet miłym gościem. W końcu wstawił się za Mikoto i zaryzykował nawet swoje miejsce w Akademii, byle sprzeciwić się niesprawiedliwemu w jego odczuciu rozkazowi Irohy. (Po szczegóły tych wydarzeń zapraszam do Himeutsugi Volume). Był też dość “bohaterski” w swojej próbie uratowania wszystkich uczniów przed splugawieniem i “wciągnięcia” tej niebezpiecznej energii do siebie.
Niestety, takie działania były tylko przykrywką, dla jego prawdziwych intencji. Hime od początku działał bowiem z antagonistami. A konkretniej to z upiornym Onosadą, który znalazł naszego blondaska i wychowywał od dziecka, trzymając w wieży telewizyjnej Jin-Jin, nim Hime, wraz z Kagami, dołączyli do Akademii. Celem Hime było tak naprawdę wskrzeszenie Matsuriki, dawnej przyjaciółki i zarazem siostry Kagami, o której śmierć ciągle się obwiniał. Z jednej więc strony Hime wierzył, że nie zasługuje na szczęście, bo dopuścił się straszliwego grzechu i zabił swoją niebezpieczną mocą niewinną dziewczynkę, a z drugiej – ciągle użalał się nad sobą i powtarzał, że powinien otrzymywać od życia więcej, niż obecnie dostaje. Widać nieziemska uroda, moc, przyjaźń Mizuchiego, bycie liderem własnej drużyny, uwielbienie Minamo i prestiż to za mało…
Był też wkurzający w relacjach z Mikoto. Ciągle ją obłapiał, chociaż coś tam paplał o romantycznej miłości od pierwszego wejrzenia, robił się o nią straszliwie zazdrosny, ale nie w kontekście tego, że np. martwił się o jej samopoczucie. Dobrym przykładem tego jest scena z Karakurenaiem, w której Hime, gdy MC zostaje siłą pocałowana, nie utyskuje nad tym, że kolega dopuścił się czegoś obrzydliwego, ale rozpacza po prostu, że pierwszy pocałunek Mikoto nie należał do niego…
Nawet gdy MC wreszcie odwzajemnia jego uczucia i chce być z nim, to Hime odwala jej pokazówę, w której obściskuje się ze swoimi Minamo (które swoją drogą – traktował jak służące), a na koniec i tak próbuje oddać Mikoto antagonistom, aby robiła za pojemnik na dusze Matsuriki, którą wraz z Kagami próbuje wskrzesić. W czym można by to tłumaczyć jakimś stresem albo wyrzutami sumienia, ale mnie po prostu zniechęcał do siebie jako love interst. (Poważnie, który scenarzysta wpadł na to, by w trakcie wyznania miłosnego, gdy Mikoto zbiera się na odwagę i wyznaje wreszcie swoje emocje, ten zaczął ją po prostu macać po cyckach, jarać się tym, jaka jest napakowana, i zepsuł tym samym klimat całej sceny?! Dalej mi będziecie powtarzać, że z niego taki romantyk?). O wiele bardziej wolałam Hime w bad endingach, jako 100% antagonistę, czy po prostu na drugim planie, bo jako skrzydłowy i przyjaciel pozostałych Kaei był całkiem spoko. Mam jednak wrażenie, że roli pierwszoplanowego kawalera po prostu nie udźwignął. Nie tylko się do tego nie nadawał, brakowało mu charyzmy pozostałych panów, ale też wyraźnie nie miano na niego pomysłu.
Wreszcie ta menażeria antagonistów także nie pomogła mi w ogólnej ocenie, bo wyszło na to, że Hime otaczali sami wariaci. Onosada, który będąc starym zbokiem, ciągle zaglądał pod spódniczkę naszej MC, a potem tez próbował ją porwać i zgwałcić, bo przypomniała mu dawną miłość… Matsurika, która chciała zniewolić Hime, mieć go tylko dla siebie i patrzeć jak cierpi, a sama nienawidziła wszystkich i traktowała jak śmieci, czy Kagami, która udawała faceta tylko dlatego, bo Matsurika jej tak kazała, lizała swoją siostrę po stopach w ramach nagrody i ogólnie chyba nie miała własnej woli i mózgu. Brrr… To i tak cud, że w takim środowisku Hime udało się jakoś zaprzyjaźnić z Mizuchim, chociaż i z nim miał dziwny love-hate układ, bo był o swojego kumpla cholernie zazdrosny. A właściwie to o jego życie i osiągnięcia.
Męczyła mnie też trochę naiwność otoczenia, która ani razu nie robiła się podejrzliwa wobec tajemniczego chłopaka z drugiego roku, który pojawił się znikąd, błyskawicznie został Kaei, miał bliżej nieokreślonego opiekuna, a Onosada biega sobie w tym czasie wesoło po kampusie z jakimś robotem, gdy wszędzie pojawiają się jakieś potwory i plugastwa. Jako odbiorca czułam trochę, że obraża się moją inteligencję…
Aby jednak nie było, że tylko sypię solą na rany, to dla obrony tego tomu powiem, że Hime miał z kolei jedne z najładniejszych CG w całej grze. W tym zwłaszcza to z przebudzenia Senki naprawdę mi się podobało. Nie mogę też niczego zarzucić samemu seiyuu, bo próbował wycisnąć z tej postaci, ile tylko się dało. Wreszcie miłośnicy bardziej spicy romansów też powinni być zadowoleni, bo jest tutaj sporo odważniejszych scen. Wynika to z tego, że przez jakiś czas Hime wcale nie chce, by Mikoto została Senki i dość otwarcie się do niej przystawia. Dopiero później, gdy trochę dojrzewa, zaczyna szanować jej marzenia i ambicje. Ale czeka nas dłuuuga droga, nim do tego dochodzi.
W czym szczerze żałuję, że o ile wprost zamęczono nas historiami pozostałych rodów, to o Mizunoto wiemy tylko tyle, że zostali zgładzeni, bo byli niebezpieczni i prawdopodobnie pochodzili z okolic Hokkaido. Trochę szkoda, bo przeszłość Hime miała właśnie jakiś potencjał, aby się na niej bardziej skupić.
W skali yanderyzmu Hime dostaje ode mnie maksa. On nie potrzebował nawet bad endingów, aby czasami wywoływać ciarki na moich plecach.