Shino zawsze potrafiła dostrzegać rzeczy, które nie miały prawa istnieć… Nie sądziła, że przez to dostanie pracę w agencji rządowej i stanie się specjalistką od ayakashi, która musi pracować w zaświatach! Walcząc o pokój między zwiaśnionymi, nadnaturalnymi bytami i patrolując ulicę Sakuratani, nasza bohaterka będzie miała szansę odkryć prawdę o swojej mocy, zyskać oddanych przyjaciół, nieoczekiwanych wrogów, jak również stracić serce dla jednego z potężnych ayakashi.
- Tytuł: Dairoku: Ayakashimori
- Oryginalny tytuł: 第六妖守, ダイロク, D6
- Data wydania: JP: 2020-05-28 / EN: 2021-12-02
- Developer: Otomate
- Wydawca: Idea Factory Co., Ltd., Aksys Games
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: –
- PEGI: 13+
Linki
Walkthrough: Dairoku: Agents of Sakuratani
Bohaterowie
Główna postać:
Akitsu Shino Początkująca agentka Ayakashimori, która jest bardzo oddana pracy. Postrzega istoty zamieszkujące Sakuratani, jako równe ludziom. Potrafi rzucać zaklęcia, ale to zwykła i uprzejma dziewczyna. |
Ścieżki/Love Interest:
Shiratsuki Shire Kikutsune. Wesoły kitsune, który mówi w bardzo archaicznym stylu. <<RECENZJA>> | |
Hira Shire Amatsuna. Znudzony tengu, który przespałby całą wieczność. <<RECENZJA>> | |
Akuroou Shire Makatsuhi. Przyjazny oni o nieprawdopodobnej sile. <<RECENZJA>> | |
Shu Shire Mitsuchi. Tajemniczy młodzieniec, bardzo naiwny i podatny na manipulacje. <<RECENZJA>> | |
Semi Tokitsugu Przełożony bohaterki, potężny onmyoji o specyficznym poczuciu humoru i zawsze zamkniętych oczach… <<RECENZJA>> | |
Final Zakończenie dostępne po przejściu wszystkich powyższych ścieżek. <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Akuroou ⊳ Shiratsuki ⊳ Hira ⊳ Tokitsugu ⊳ Shu (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Ayakashi to często występujący bohaterowie w grach otome, ale nigdy mi to nie przeszkadzało, bo lubię motywy mitologiczne czy baśniowe. Nawet się zatem ucieszyłam, gdy na liście lokalizacji na rok 2022 ujrzałam właśnie grę poświęconą nadprzyrodzonym istotom, chociaż opinie o tym tytule krążyły różne. Nie chciałam się jednak zrażać i dać tej otomce szansę. W końcu nie zawsze jest tak, że nasze odczucia pokrywają się z odbiorem większości, a i zainteresowała mnie bardziej nasycona, wyrazista oprawa graficzna, która sprawiała, że Dairoku: Agents of Sakuratani od razu zwracało na siebie uwagę.
Zacznijmy jednak od opisu świata przedstawionego, a ten jest dość intrygująco zarysowany. W uniwersum podobnym do naszego istoty nadprzyrodzone i ludzie żyją wobec siebie jakby równolegle. Aby zapewnić obu stronom bezpieczeństwo, dla ayakashi został wybudowany specjalne zaświat – Sakuratani, gdzie mogą sobie robić, co chcą, tak długo, aż nie próbują uciekać czy wszczynać walk o władzę. Nasza bohaterka dołącza zatem przez przypadek do oddziałów strażników ayakashi (nazywanych Ayakashimori), którzy niczym policja odpowiadają za ład i spokój w Sakuratani, ale też po prostu pilnują, aby demonom, duchom czy bakemono się tam jako tako dobrze żyło.
A jak MC – czyli Akimitsu Shino – w ogóle znalazła się w tej sytuacji? Liczyła na wygodną posadkę w jakiejś agencji rządowej, ale nie sądziła, że przypadkiem dołączy do czegoś w rodzaju tajniaków od ayakashi. Wszystko zaś za sprawą jej wrodzonej umiejętności do dostrzegania rzeczy nadprzyrodzonych, która prawdopodobnie jest w jej rodzinie dziedziczna. Innymi słowy, gramy żółtodziobem i wraz z Shino poznajemy kolejne zawiłości polityki Sakuratani oraz jego mieszkańców – tych ludzkich i nie. A chociaż MC sama była tylko człowiekiem, to otaczała ją banda wykwalifikowanych onmyoji i uczyli samoobrony przy pomocy zaklęć, więc to nie tak, że stawała się absolutnie bezsilna w kontakcie z rozsierdzonymi ayakashi. Chociaż – w sumie to powinnam podkreślić, że „teoretycznie”, bo z Shino nie była zbytnio przebojowa MC. Jasne, nie brakowało jej odwagi i życzliwości, ale to taka typowa protagonistka otomek, co to prędzej pobiegnie za swoim lubym na koniec świata, niż skupi na własnym samorozwoju czy ambicjach. Ayakashi ogólnie ją lubiły, bo była wyrozumiała, uprzejma i spokojna, lecz mi trudno było się jakoś do niej szczególnie przywiązać, bo nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Prawdziwym jednak rollercoasterem jest kreacja nie głównej bohaterki, ale dostępnych do romansowania panów. Dairoku: Agents of Sakuratani składa się z flow charta, w którym do rozdziału czwartego przechodzimy wspólne common route, a potem przenosimy się na jedną z pięciu ścieżek. Z czego wszystkie są odblokowane od początku i nie ma żadnych ukrytych postaci. Co niby oznacza, że możemy je przechodzić w dowolnej kolejności, ale i tak w solucji zasugerowałam porządek, który mi osobiście wydaje się najbardziej logiczny. Przede wszystkim dlatego, że każda ścieżka to też zupełnie odrębna, niepołączone z niczym opowieść odsłaniająca nam kolejny skrawek wiedzy o Sakuratani, więc warto to sobie jakoś sensownie dawkować.
Pierwszym z love interest, i to takim, który z miejsca zdobył moją sympatię, jest przywódca frakcji Kikutsune – demoniczny lis Shiratsuki, który kochał modę, był bardzo ciekawski, otwarty oraz stylizował swoją mowę na starca. W jego ścieżce dowiemy się najwięcej o więziach, jakie ayakashi mogą budować z ludźmi. Następny, Hira, to liczący sobie tysiące lat tengu, któremu absolutnie nic się nie chce i całe dnie spędza, leżąc na boku. Niby jest przywódcą frakcji Amatsuna, ale nie kiwa nawet palcem, aby wykonać swoją robotę. Stąd jego historia koncentruje się bardziej na różnicach między ayakashi i ludźmi (jak np. nieśmiertelność czy nieproporcjonalność mocy), ale przez bierność love interest może być dla części odbiorców trudna do przebrnięcia. Kolejny bohater, mój osobisty numer 1, to oni Akuroou. Facet nie pełni przywódczej funkcji, ale i tak opiekuje się swoimi pobratymcami i wpisuje w figurę „aniki” (= starszego brata). Chociaż jego wygląd i wielkość absolutnie przeraża MC, to właśnie w jego ścieżce dowiemy się więcej o uprzedzeniach i nienawiści jaką ayakashi mogą darzyć ludzi. Czwartym w kolejce do romansowania jest tsundere-shota, wężowy demon, Shu, o którego historii wolałabym zapomnieć, bo jest tak pełna dziur logicznych, że niejedno sito ma ich mniej. Z czego dzieciak jest liderem tajemniczej, agresywnej frakcji, której marzy się władza nad Sakuratani. Możecie się więc domyśleć bez problemu, o czym w głównej mierze będzie jego ścieżka. Wreszcie zestawienie zamyka szef naszej bohaterki – potężny onmyoji o wiecznie zamkniętych oczach Semi Tokitsugu. To z jego historii poznamy tajniki pracy Ayakashimori, usłyszmy o rywalizacji i zazdrości pomiędzy agentami, oraz poznamy kilka interesujących faktów na temat samej bohaterki. Z tego względu wątek Semiego polecam zostawić sobie na koniec.
Po ukończeniu wszystkich powyższych gra oferuje nam jeszcze final route, która jest jakby alternatywną rzeczywistością. W tej wersji wydarzeń Shino nie zdobywa serca żadnego z panów, ale koncentruje się na najważniejszym problemie zagrażającym Sakuratani – niestabilności całego zaświatu. Można więc powiedzieć, że jest to jeden wielki przypis, bo wyjaśnia wszystkie wcześniej pominięte wątpliwości fabularne… Ale jeśli mam być brutalnie szczera, to nie załatwia sprawy tysiąca drobnych bzdurek, które pojawiły się po drodze.
Tak, moi drodzy, Dairoku: Agents of Sakuratani nie jest grą, która broni się dobrą historią. Ze wszystkich wątków podobały mi się 3, więc wyszłoby na to, że 50% gry. Dwa pozostałe były znośne, a przy Shu nie mogłam przestać przewracać oczami. Stąd była to jedna z tych otomek, przy której uderzał mnie zmarnowany potencjał. Samo Sakuratani, pomysły na bakemono, przedstawienie Ayakashimori… to wszystko wyszło twórcom bardzo zgrabnie i zostało podane smakowicie. Niestety to trochę tak, jakby scenarzyści dostali świetne narzędzia, ale zabrakło pomysłu, co właściwie z nimi teraz zrobić? I o czym ma być ta historia? Niby osobiście wolę, jak każdy wątek love interest jest unikalny, jak w tym wypadku, ale po prawdzie mam wrażenie, że niektóre fragmenty zostały dodane na ostatniej fazie developmentu i trafiły do gry przez przypadek.
Z pozytywnych rzeczy: gra potrafi się bronić wykonaniem technicznym. W czym wielkie brawa należą się zwłaszcza seiyuu, bo sposób mówienia postaci to majstersztyk, szczególnie dziwaczny śmiech Semiego czy stylizacje Shiratsukiego. CG podobały mi się z drobnymi wyjątkami. Czasami bowiem nie zachowywano proporcji i wtedy działy się na nich dziwne rzeczy, ale ogólnie Souh (odpowiedzialna też za Bad Apple Wars) pokazała, na co ją stać. Mniej sympatyczną niespodzianką były dla mnie za to dość biedackie tła. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że w grach Otomate backgroundy prezentują się, jakby były na poziomie otomek mobile, stąd tutaj aż trudno uwierzyć, że odpowiadało za nie tak znane studio. Przyoszczędzili na assetach, czy jak? Wreszcie, to już 100% sprawa gustu, ale dla mnie muzyka była zbyt niespójna. Od tradycyjnego pobrzdękiwania na strunach, po zagłuszający postaci rock w wątkach oni… W pewnym momencie zaczęło mnie to tak drażnić, że zaczęłam rozpaczliwie grzebać w opcjach, by te hałasy jakoś opanować, a przecież wątki muzyczne powinny budować klimat dialogów, a nie je rozwalać.
Wracając jeszcze do wspomnianego flow charta, to okazał się rozwiązaniem dość wygodnym. Łatwo było przy jego pomocy śledzić, gdzie odblokujemy CG, gdzie dokonamy wyborów, a gdzie musimy jeszcze zapracować na dodatkowy ending (zasadniczo każda postać miała po 3 zakończenia: szczęśliwe, przyjacielskie i złamane serce), co było o tyle istotne, że dopiero po zobaczeniu wszystkiego w naszej galerii pojawiały się ostatnie, bonusowe ilustracje. Mnie mania natręctw nie pozwoliła zatem niczego pominąć i zderzyłam się z naprawdę sporą dawką przewijania, by mieć pewność, że ukończyłam wszystko na 100%. To rozwiązanie zaś ładnie łączyło się z chodzeniem po mapie, bo w poszczególnych rozdziałach Shino spaceruje niby po Sakuratani, widzimy wtedy, gdzie można kogo spotkać i wywołujemy określone eventy. Oczywiście, aby odblokować ścieżkę upatrzonego love interest, musimy go odwiedzać często i wpasować się z odpowiedziami w jego upodobania.
A skoro już przy mechanice jestem, to kompletnie nie rozumiem idei, jaka kryła się za dodatkową minigierką. Co jakiś czas – zwłaszcza w final route – musimy wykonać prostackie wyzwanie w stylu Quick Time Event. Czyli wciskamy w określonej kolejności przyciski na padzie, dzięki czemu rysujemy pentagram i niby Shino pokonała zaklęciem jakiegoś potwora… Nie mam pojęcia, po cholerę to było, bo ani nie stanowiło wyzwania w sensie gamingowym, ani nie budowało klimatu. Może twórcy chcieli, abyśmy słysząc komentarze Kouyi (duchowego opiekuna i tygryska naszej MC) z oceną naszych poczynań, nie zapomnieli o jego istnieniu? Nie wiem. Mnie ten przerywnik raczej irytował i zaskakiwał w tym sensie, że Dairoku: Agents of Sakuratani oraz inna gra o onmyoji –【Ayakashi: Romance Reborn】zaczęły mi się wydawać aż zaskakująco podobne. W obu bowiem gramy MC rzucającą zaklęcia, w obu rysujemy pentagramy, nasz przełożony ma zamknięte oczy i jest onmyoji, przyjacielem wszystkich jest spoko oni, romansujemy z ayakashi, a i jeszcze patrolujemy okolicę… Jeśli zatem komuś spodobał się pierwszy tytuł, to pewnie podejdzie mu też drugi. Ale to tylko taka luźna dygresja.
Na zakończenie – w dziale ekstrasów – tutaj znanych po prostu jako Secret Files, dostajemy galerię z odblokowanymi wszystkimi ilustracjami, podkładami muzycznymi czy filmami, słowniczek (który cierpiał jednak na poważne braki w opisie specyficznych ayakashi – poważnie, nie każdy musi być specem od yokai i wiedzieć, czym jest np. tsukumo-gami), oraz bardzo szczegółowe Prive Files z pogadankami z bohaterami na temat ich hobby, przemyśleń, opinii o innych osobach, czy planów. W tym akta te zostały też uzupełnione o postacie poboczne, więc nie ograniczają się tylko do love interest i fani np. Orochiego, żałujący, że nie dostał własnej ścieżki, mogą przynajmniej sprawdzić, ile ma lat i co lubi. (Ogólnie, jak się tak zastanowić, to większość panów z drugiego planu to świetny materiał na ścieżki w fandiskach. Patrzę zwłaszcza na was Orochi, Takao i Ibaragi…).
Tym sposobem przechodzę do oceny całości i z przykrością stwierdzam, że nie jest to gra, która podbije serca fanów, chociaż mnie mocno kusiła do zawyżenia noty za sprawą mnogości japońskiego folkloru. Ogólnie lubię, gdy w grach o ayakashi one zachowują się faktycznie jak inne istoty, a odmienna fizjonomia czy doświadczenia, odbijają się na ich charakterze, nie zaś są tylko… ludźmi z ogonem czy skrzydłami. Tutaj na szczęście twórcy pamiętali, że nieśmiertelne, długowieczne i potężne byty powinny odznaczać się inną moralnością, światopoglądem czy potrzebami. Ich poziom znajomości ludzkich zwyczajów także jest różny, co prowadziło niekiedy do zabawnych sytuacji. Fajnie też starano się rozwijać przedstawione romanse w jakimś wiarygodnym tempie, choć pewnie ze względu na specyfikę niektórych archetypów, nie każdemu takie powolne zacieśnianie więzi będzie się podobać. Wreszcie elementy komediowe niejednokrotnie ratowały dla mnie dość średnią fabułę np. oni z manią na temat gier konsolowych czy crush naszego współpracownika – Yakumo na punkcie kociej ayakashi. Myślę więc sobie, że w tym wypadku trzeba po prostu trochę zaniżyć oczekiwania. Pod żadnym pozorem nie określiłabym Dairoku: Agents of Sakuratani jako złą grę, jeśli jednak znamy możliwości oraz portfolio tegoż studia, to wiemy, że stać ich na wiele, wiele więcej.
Mimo to, gdyby była taka okazja, sięgnęłabym po fandisk, chociażby po to, by zobaczyć naszych uroczych bishów w jakiś innych realiach np. w świecie fizycznym. Za kompletnie zmarnowaną sprawę uważam zaprojektowanie dla nich takich fajnych „prawdziwych form”, a potem ukazanie ich dosłownie na kilka sekund w finale route. Stąd, jeśli spójna opowieść nie jest dla Was podstawą, a potraficie docenić tytuł za sympatyczne postaci, to i na tym polu ta otomka może się doskonale wybronić, a Hira, Shiratsuki, Akuroou, Semi i Shu to bohaterowie, których z przyjemnością jeszcze bym kiedyś spotkała. Może przy drugim podejściu trafiłaby im się wtedy jakaś lepsza historia?
Btw. I o co chodzi z tym ciągłym powtarzaniem przez bohaterów, że ayakashi nie zakochują się w ludziach? To czego my byliśmy świadkami? XD