Uwaga 1#: Ze względu na to, że gra w bardzo suchy sposób podaje przez większość czasu istotne fakty historyczne, nie polecam „Bakumatsu Renka Shinsengumi” nikomu w formie pierwszej gry o samurajach w błękitnych haori. Sięgnijcie po nią, gdy już jesteście na etapie poszerzania wiedzy i poznaliście innej tytuły z tej tematyki. (Zwłaszcza Hakuoki czy mniej fantastyczne: Era of Samurai: Code and love).
Uwaga 2#: Gra ma następującą budowę: najpierw dostajemy streszczenie wydarzeń historycznych, kilka postaci je komentuje (tak z 2-3 zdaniami), potem gracz wybiera jeszcze z 3-4 bohaterów z listy, którzy też dorzucają swoje trzy grosze, i dopiero po jakimś czasie, gdy zbierzemy u kogoś dużo wpływów, odblokują się „eventy romansowe”, a na koniec historii bonusowy epilog poświęcony danej postaci. Z tego względu nie będę szczegółowo przybliżać fabuły rozdziałów – bo wydarzenia historyczne są dla wszystkich takie same – a skupię się tylko na analizie postaci i tych indywidualnych eventach.
Zaczęłam od Hijikaty… dlaczego od niego, a nie od dowódcy? Przez sentyment do „Hakuoki”, stąd ciężko było mi nie patrzeć na tego bohatera przez pryzmat tego, jak został przedstawiony w grze od Otomate. W tej wersji, która nie bawi się w gloryfikowanie Shinsengumi, ale pokazuje surową, nieozdobioną prawdę historyczną, jest on wyjątkowo surowy, a czasami wręcz okrutny. Tak naprawdę to na jego barkach spoczywa pozbywanie się wszystkich niewygodnych dla organizacji wrogów – jak wiecznie zapijaczonego dowódcy Serizawy czy demontującego organizacje od środka – Itou, kiedy w tym samym czasie Kondou bawi się w życzliwego rekrutom i łasego na pochlebstwa pajaca.
Jeśli chodzi o bohaterkę „Bakumatsu Renka Shinsengumi” – o domyślnym imieniu Sakuraba Suzuka – to trzeba przyznać, że Hijikata nigdy nie dyskryminował jej ze względu na płeć. Pozostałym panom zdarzały się seksistowskie komentarze, więc ewidentnie nie widzieli w niej równego sobie towarzysza broni, ale dla vice-dowódcy pozostawała takim samym zasobem, jak wszyscy pozostali. Nie miał przez to oporów, aby na nią warczeć, wysyłać z rozkazami, wystawiać na pierwszą linię frontu, itd… Co bardzo mi odpowiadało, bo skoro już dali mi bohaterkę, która miała trafić do Shinsengumi na równych prawach – jako wojowniczka i córka właściciela dojo – to byłoby miło, gdyby nie robiono z niej chodzącej ozdoby.
W każdym razie, aby zacząć się odnosić do Suzuki życzliwie, Hijikata musiał najpierw zobaczyć w niej coś więcej niż ładną twarz – a mianowicie determinacje, siłę i bystry umysł. Co ma miejsce dość szybko, bo już w trakcie pierwszego eventu, gdy Toshi głowi się, co zrobić z wszystkimi listami miłosnymi, jakie otrzymał od mieszkanek Kyoto. Suzuka radzi mu wtedy, aby odesłał je do rodzinnej wioski. Jego krewni będą mieli o czym plotkować, poprawi im nastrój, a przy okazji nie będzie musiał palić korespondencji, w której napisanie ktoś włożył tyle trudu. A chociaż ta sugestia miała formę żartu, to Hijikata docenił kreatywność i pokrętny sposób myślenia MC.
Nieco później Suzuka wykazuje także zainteresowanie tworzoną przez vice-dowódcę poezją. Chociaż sama nie zna się na haiku, to pomaga mu wymyśleć ostatni wers do wiersza, nad którym głowił się i pracował od jakiegoś czasu. Czym po raz kolejny daje dowód swojej pomysłowości.
Mnie osobiście zaś zaskoczyło, jak bezwzględną i obojętną bohaterką przyszło nam tym razem grać. Może dlatego, że przyzwyczaiłam się do tych wszystkich dobrodusznych mimoz z gier dla kobiet. Tymczasem Suzuka to prawdziwa wojowniczka. Jasne, nie leży jej, że przez surowy kodeks Shinsengumi dowódcy nie wybaczają nawet małych przewinień i zmuszają swoich ludzi w ramach kary do popełniania seppuku, ale to nie tak, że nie może spać po nocach, świat jej się zawalił i ogólnie wylewa łzy w poduszkę. Wystarczyło, że Hijikata przesłał kasę rodzinie człowieka, którego skazał na samobójczą śmierć i znowu myślała o nim z szacunkiem – bo to taki wzór bushi. Rozumiecie… Co w sumie pasowało do realiów i jej pozycji społecznej. Trudno by osoba tak otoczona śmiercią, jak Suzuka, przejmowała się każdym obcym. No i Hijikata jednak był gotowy ryzykować własnym życiem dla obrony innych – jak udowodnił, osłaniając ochranianego kupca – więc nic dziwnego, że imponował podwładnym odwagą i nie chcieli przez to podważać jego decyzji. Choćby wydawały się surowe. Ale – jak stwierdzała MC – nie mniej wymagał od siebie.
Aby jednak nie było aż tak kolorowo, twórcy zaserwowali nam przynajmniej dwie, szablonowe do obrzygu i nieciekawe sceny, przypominające o tym, że jednak gramy nastoletnią dziewuchą. Pierwszą była wspólna „randka” z Hijikatą, podczas której Suzuka miała mu pokazać, co robi w wolnym czasie, gdy panowie idą do domów publicznych i chlać… Ano łazi obżerać się słodyczami. (Ależ to oryginalne…). I chociaż sam vice-dowódca fanem cukru bynajmniej nie był, to i tak miło spędzili razem dzień na mieście. A ponieważ takie wypady – prawdopodobnie offscreenowo – musiały się powtarzać, to i doprowadziło to do scenki numer dwa: czyli porwania. Sojusznicy Sakamoto, żądni pomszczenia jego śmierci, postanowili uderzyć w Hijikatę, uprowadzając „jego kobietę”, którą – ich zdaniem – ukrywał w bazie w stroju faceta. Oczywiście, MC jak skończona sierota daje się oszukać, ogłuszyć i związać, a vice-dowódca przybywa na jej ratunek, prawie że na białym rumaku, chociaż wcześniej zarzekał się, że nigdy nie postawi własnych interesów nad dobro Shinsengumi. Jasne, mógł zginąć, ale tłumaczył, że skoro Suzuka została porwana przez niego – w wyniku nieporozumienia – to czuł się za nią odpowiedzialny.
Może dlatego, ponieważ są już ze sobą tak blisko, MC nie ma potem oporów, by dosłownie rugać Hijikatę, gdy był on niesympatyczny dla nowych rekrutów. A wszystko to z powodu głodu nikotynowego, gdy próbował nieudolnie rzucić palenie. Ba! Otrzymawszy od Suzuki swoją ukochaną fajkę, Hijikata nie jest nawet skłony ukarać idioty, który zamiast być na służbie, ćmił sobie w najlepsze przy zapasach prochu, bo doskonale rozumie jego sytuacje… Nie ma to jak podwójne standardy. Mnie zaś zdziwiło, że vice-dowódca nawet się nie zarumienił, gdy usłyszał od dziewczyny, że jest jak rozpuszczony, kapryśny chłopiec… Okeej? Skąd się nagle takie rozluźnienie między nimi wzięło? No i raczej nie podziałało to dobrze na jego i tak nadszarpnięty autorytet.
Ale to nie było moje jedyne zaskoczenie. Wyznanie miłosne ze strony Hijikaty pada dosłownie znikąd. Ma ono już miejsce dużo później w fabule, gdy Shinsengumi są w rozsypce i MC staje się jedną z nielicznych osób, które pozostają u boku przygnębionego vice-dowódcy. Chociaż próbuje namówić ją do odejścia, to dziewczyna ani myśli posłuchać, bo także wybrała honorową śmierć na polu bitwy, u boku swojego faceta, więc po skonsumowaniu ostatniej i zarazem pierwszej nocy, parka faktycznie ginie razem w trakcie brawurowej szarży. I jakby ktoś pytał – to to był happy ending. Z epilogu dowiadujemy się jeszcze, że Hijikata cyknął sobie z ukochaną fotkę, którą wysłał potem siostrze i wyglądał na tym zdjęciu niesamowicie szczęśliwie. Co oznacza, że chociaż nie dane im było nacieszyć się sobą za tego wcielenia, to chociaż udało im się odnaleźć swoje drugie połówki jabłuszka.
Czy podobała mi się ta ścieżka? Jedynie pewne ciekawostki historyczne, o których nie wiedziałam, lub które inne gry przekłamywały, aby ukazać bohaterów w lepszym świetle. Tutaj czarno na białym widzieliśmy, że wojownicy Shinsengumi są takimi samymi oportunistami, jak cała reszta i to własna sytuacja, a nie jakieś wzniosłe ideały najbardziej leżały im na sercu. Jeśli jednak miałabym potraktować „Bakumatsu Renka Shinsengumi” jako stricte grę otome, nastawioną na romans, to z przykrością muszę stwierdzić, że takiego contentu jest w ścieżce Hijikaty tyle, co kot napłakał. Może z 2 CG, gdzie bohaterowie zmieniają sobie bandaże i patrzą głębiej w oczy, ale to wszystko… Osobiście więc trochę się wynudziłam, bo szybciej, wydajnej i korzystniej byłoby przeczytać po prostu książkę historyczną. Mam więc wrażenie, że twórcom pogubiły się proporcje i sami nie widzieli jaką grę chcą zrobić. Może i dlatego była to jedna ze słabszych kreacji tego bohatera, jakie miałam okazje poznać. Parafrazując stwierdzenie, że „królowa jest tylko jedna” wychodzi na to, że Hijikata też! I nie jest to bynajmniej ten! XD Na plus: wspomniane wcześniej, pełne szacunku i nie przez pryzmat płci traktowanie bohaterki.