W oddalonej od świata chacie za lasem spotyka się dwóch nieznajomych. Oboje skrywają sekrety, które od dawna im ciążą, lecz perspektywa przymusowego spędzenia ze sobą świąt sprawia, że powoli zaczynają się przed sobą otwierać… A może tej mroźnej, zimowej nocy, poza nawiązaniem nici empatii, Andrew i Julia odkryją, że odnalezienie siebie było im przeznaczone?
- Tytuł: Big Dipper
- Data wydania: EN: 2019-01-07
- Developer: Team Zimno
- Wydawca: Top Hat Studios
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: angielski, rosyjski, chiński
- Mój czas gry: 1 h
- PEGI: 13+
Recenzja
Życie Andrew nigdy nie oszczędzało. Chociaż początkowo miał kochającą rodzinę, to jako nastolatek szybko stracił ojca, a to oddaliło go potem od matki. Przez kolejne lata mężczyzna nie mógł poradzić sobie ze stratą i przenosił się coraz dalej, i dalej od ludzi – aż wreszcie los zaprowadził go do chaty, gdzieś pośrodku ciemnego lasu, w okolicach Orenburga, gdzie ciągle trwała zima, a za sąsiedztwo miał najwyżej niedźwiedzie. I tajemniczego przyjaciela. Staruszka o imieniu Nicolas, którego jedną ze specjalnych zdolności było przepowiadanie pogody.
Gdy zaczyna się opowieść, 31 grudnia, mężczyzna czeka na matkę, aby spędzić z nią spóźnione święta. Czy jednak mu się uda, czy nie, i jakie będą tego konsekwencje to już zupełnie inna sprawa, bo w międzyczasie do domu Andrew wkrada się piękna nieznajoma. I z miejsca uderza Andrew patelnią. A potem grozi mu strzelbą. Dla odmiany Julia szuka swojego dziadka, ma bardzo dziwną przypadłość i iście potworny apetyt. Czy między nią a Andrew narodzi się przyjaźń… a może coś więcej?
I to w sumie tyle, jeśli chodzi o fabułę tej krótkiej, bo starczającej na max. 1,5 h zabawy, gry. Nie chcę pisać nic więcej, bo byłoby to spoilerem. Powiem tylko, że nie znam wielu visual novel, które byłyby w „świątecznych” klimatach, więc nawet początkowo urzekł mnie ten nastrój. Wiecie, zima za oknem, ogień w kominku i misie czające się w lesie. Niestety z czasem, im dalej w przysłowiowy „las”, tym bardziej odkrywałam, że w zasadzie właśnie poza nastrojem i ładną oprawą wizualną ten tytuł nie ma wiele do zaoferowania. Fabuła jest prosta jak montowanie światełek na choince i wszystkie wątki możemy przewidzieć już po pierwszych minutach gry. Na dodatek postać Julii mocno mnie drażniła, bo była cholernie niestabilna emocjonalnie. Wiecie, stara baba zachowująca się jak urocza nastolatka, więc co chwila Andrew myślał o niej protekcjonalnie, że jest infantylna, ale „cute”, kiedy zaczynała płakać, skakać jak szczeniak na sterydach, a to znowu nadymać gniewie policzki. Trochę w stylu takich azjatyckich bohaterek-lolitek.
Co nie znaczy, że ta prostota fabuły musi być od razu wadą. Myślę sobie, że jeśli lubicie bajki czy baśnie, to „Big Dipper” dobrze wpisuje się w nurt takich zimowych, familijnych opowieści. Są tu nawet elementy nadnaturalne, ale to wciąż raczej typowe okruchy życia. Andrew i Julia będą wymieniać się swoimi troskami, zwierzać, pocieszać i ogólnie żalić na samotność. A że gra skoncentrowana jest wyraźnie na narodzinach romansu, to fani gier otome poczują się przez to jak w domu. (A czy polubicie bohaterów i będziecie im kibicować, to już zupełnie inna sprawa…).
Jeśli chodzi o mechanikę, to „Big Dipper” należy do gatunku kinetic novel, czyli nie dokonujemy tu żadnych wyborów, ale po prostu przewijamy dialogi, niczym przewracanie stron w fizycznej książce. W galerii znajdziemy trochę CG – i indywidualnych, i takich, które przedstawiają parkę razem, jak również teł użytych na potrzeby konkretnych lokacji, np. wnętrze domu, poddasze czy widok na budynek. W dodatku Julia i Andrew mają dwie wersje ubrań – takich, które narzucają na siebie na zewnątrz i te, które noszą w domu. Ale naprawdę o stronie artystycznej nie mogę powiedzieć złego słowa, bo byłoby to niesprawiedliwe. Zresztą, właśnie obietnica przyjemnej dla oka visualki skłoniła mnie, by w ogóle sięgnąć po ten tytuł. No a że idą święta… sami rozumiecie.
Równie pozytywnie oceniam oprawę dźwiękową. Postacie nie mają głosów, ale w tle cały czas przygrywała przyjemna gitarka. Choć większość efektów to były ewidentnie darmowe pliki pobrane z jakichś stocków, np. wycie wilków czy trzaskanie drewna w kominku, to nie dało się tego odczuć po ich jakości. Nic nie zgrzytało, nie było nagle głośniejsze od reszty, czy za ciche, co jednak często się zdarza przy takich niskobudżetowych, indie produkcjach.
Gra posiada przy tym opcje „back”, czyli możemy przechodzić grę „do tyłu”, ale nie znalazłam żadnego loga, co może być albo wynikiem mojego nieogarnięcia, albo po prostu nie została zaimplementowana, a szkoda. Czasami lubię sobie odpalać widok z wszystkimi dialogami, by jeszcze raz coś sprawdzić. Zwłaszcza że tutaj – gdy już pojawiły się wspomniane wątki fantastyczne – narracja robi się nieco pogmatwana i przydaje się „powtórka”.
I to już w zasadzie tyle, co można powiedzieć o tej grze. Jeśli nie przeszkadza Wam to, że jest krótka, romans toczy się tu błyskawicznie, a Julia to przesłodzona lalka (za to chętnie bawiąca się w sędziego i psychologa) – to w zamian za to dostajecie optymistyczną opowieść o samotności, stracie i poszukiwaniu rodzinnych więzi. Na zimowe wieczory w sam raz. Poza sezonem? Nie bardzo, ale to już ryzyko podjęte przez twórców. Aż trochę żal, że nie skupiono się bardziej na wątkach nadnaturalnych, bo moglibyśmy dostać rosyjską wersję bajki przypominającą „Sekret wilczej gromady” czy „Sekrety morza” od genialnego studia Cartoon Saloon. No, ale pewnie zabrakło na to środków i czasu…