Qiye Cui nie ma łatwego życia. Chociaż pochodzi ze szlachty, każdego dnia zastanawia się, jak wykarmić rodzinę po śmierci ojca, aż pewnego dnia matka podsuwa córce pewien pomysł: a gdyby tak wyjść za mnicha? W moyu (alternatywnej wersji buddyzmu) małżeństwa były już dozwolone. Czy jednak bohaterka będzie w stanie tak się poświęcić i zostać żoną człowieka, dla którego jedyną, prawdziwą miłością jest wiara, a celem osiągnięcie nirwany?
Bohaterowie
Główna postać:
Qiye Cui 18-letnia dziewczyna z zubożałej szlachty. Opiekuje się rodziną i pracuje w stroju chłopaka. Musi wyjść za mąż, by odciążyć krewnych. |
Dostępne ścieżki / Love interest:
HuiHai <<RECENZJA>> | |
ZiQing <<RECENZJA>> | |
ZhiKong <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) ZiQing ⊳ HuiHai ⊳ ZhiKong (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
„Lost in secular love” to w sumie dość krótka gra od chińskiego studia, która porusza dość nietypowy, jak na gatunek otome, temat. Wszyscy jesteśmy mniej więcej przyzwyczajeni do tego, że w roli love interest obsadzane są wampiry, zwierzoludzie, prezesi korporacji czy nawet ożywione lalki, ale z mnichami „buddyjskimi”, przyznam szczerze, że spotkałam się po raz pierwszy. A skąd ten cudzysłów? Ano, bo w uniwersum „Lost in secular love” wprowadzono religię, która nazywa się Moyu, ale która posiada bardzo podobne założenia i której głównym celem jest wyrwanie się z reinkarnacyjnego cyklu i osiągnięcie nirwany. Być może zatem zdecydowano się na taki zabieg, aby nie urazić niczyich uczyć. Nie wiem. W każdym razie wszyscy domyślamy się, co się pod tą przykrywką kryje.
Ale, zaraz, zaraz! Ktoś mógłby w tym momencie zapytać: czemu do jasnej cholewki nasza protagonistka miałaby w ogóle chcieć uwodzić mnicha? Czy to legalne? Okazuje się, że tak, bo w Moyu dozwolone są małżeństwa duchownych, a nawet ich synowie mogą potem odziedziczyć tytuł i świątynie. Co zaś się tyczy motywacji MC, to jest ona cholernie oryginalna. A mianowicie zmusił ją do takiej decyzji głód. Chociaż rodzina nastoletniej Qiye Cui wywodzi się ze szlachty, to szybko wypadła z łask, po tym jak jej krewni poparli w walce o tron niewłaściwego kandydata. Wkrótce potem dziewczyna straciła ojca, a na jej utrzymaniu znalazła się chorująca matka oraz młodsze, wymagające edukacji rodzeństwo. Nie zastanawiając się zatem długo, Qiye Cui podejmowała się różnych, drobnych prac w przebraniu mężczyzny, aby mogli jakoś związać koniec z końcem, ale taka intryga nie mogła przecież ciągnąć się w nieskończoność. I to właśnie dlatego jej matka podjęła decyzję, że zostało im do sprzedania już tylko jedno – swoje nazwisko i czas wydać pociechę za opata.
Szczęściem w nieszczęściu jest dla MC to, że ZhiKong, czyli pierwszy z dostępnych love interest jest dość przystojny i młody. Nie zmienia to jednak faktu, że jako duchowy przywódca Moyu (praktykujący nauki religijne od 6 roku życia) był raczej ciężką osobą do rozmawiania. A nawet nie to było jego największą wadą – ale nie chcę za wiele spoilerować. Zdradzę tylko, że nawet pomimo bycia „chłopcem z plakatów”, zrobił na mnie najgorsze wrażenie. Drugim kandydatem walczącym o serce naszej MC jest młodszy brat ZhiKonga – HuiHai. Ten uroczy, naiwny i bardzo urodziwy młodzieniec ma masę wpatrzonych w niego fanek-wiernych, z czego absolutnie nie zdaje sobie sprawy, bo jako idealny mnich, stara się, by nie kłopotały go sprawy ziemskie. A przynajmniej do momentu poznania Qiye Cui. Jak bowiem można z łatwością przewidzieć, stracenie głowy dla narzeczonej opata, na dodatek własnego brata, to gotowy przepis na dramat. Wreszcie ostatnim z panów i możliwych opcji romansowych jest dawny przyjaciel dziewczyny z dzieciństwa – czyli pracowity, ale wredny ZiQing. Ten 100% tsundere będzie podejrzewał, że protagonistką kierują jakieś nieczyste pobudki, bo nigdy nie wykazywała zainteresowania problemami natury duchowej. Z drugiej strony sam również skrywał interesującą tajemnicę, jak z dziedzica fortuny kupieckiej wylądował na pozycji ucznia, który miał niedługo złożyć śluby i zostać na zawsze mnichem…
Główną osią fabularną będzie zatem budowanie relacji z panami na przestrzeni 10 rozdziałów. Sporo wydarzeń jest przy tym wspólnych – bo Qiye Cui w każdej wersji dostanie 3 miesiące na przygotowanie, po którym miał nastąpić test z wiedzy o Moyu, aby określić, czy bohaterka nadaje się na żonę opata. Mniej więcej jednak w połowie gry, w zależności od naszych uzbieranych wpływów u konkretnych postaci, zobaczymy inne scenki z udziałem poszczególnych panów. A jak się w zasadzie buduje te relacje? Ano, w standardowy sposób – udzielając „poprawnych” odpowiedzi i podróżując po mapie. Qiye Cui dostaje bowiem szansę zwiedzać świątynie w wybranych momentach i w zależności od tego, kogo tam spotkamy, i jak będzie przebiegać nasz dialog, zależy potem, czy odblokujemy konkretną ścieżkę.
Muszę jednak przestrzec ludzi lubiących korzystać z takich oczywistych ugodnień jak opcja „skip”, że w większości wypadków działała ona bardzo niefortunnie. Często przewijała nieczytane jeszcze przeze mnie fragmenty, bo traktowała je jako coś, co niby się już wydarzyło. Musiałam więc być bardzo czujna.
Z drugiej strony twórcy dość zręcznie poradzili sobie z samym opowiedzeniem historii o tak nietypowych bohaterach. Ani razu nie miałam wrażenia, że cokolwiek tutaj było naciągane. Ot, w happy endingach, niektóre rzeczy nad wyraz dobrze się dla protagonistki ułożyły, ale nie uznałabym ich za „naciągane”. Co innego bad endingi, które absolutnie zaskoczyły mnie swoją mrocznością. Wiecie, ta gra jest z gatunku 18+. To znaczy, że dostajemy tutaj opisy miłosnych zbliżeń i roznegliżowane CG – może nie ze szczegółami, ale jednak pokazane szerzej niż w wielu innych grach z tego gatunku. I nawet te miejscami były dość brutalne. Jeśli więc przemoc wobec bohaterki, to jest dla Was absolutnie zakazany temat, to wolę już teraz Was uczciwie przed tym ostrzec. Ja sama byłam trochę zaskoczona, bo miałam wrażenie, że nie przedstawiono ich w sposób, który mógłby chociaż zahaczać o babskie „fantazjowanie”, ale zbyt naturalistycznie…
Żeby jednak nie było, że tylko narzekam, „Lost in secular love” pozytywnie zaskoczyło mnie oprawą wizualną. Fajnie, że twórcy poszli na rękę graczom i pozwolili nam wybrać, czy chcemy romansować z postaciami z włosami czy łysymi jak kolana. Jasne, rozumiem, że tak byłoby bardziej „wiernie realiom”, ale jako osoba, która uważa bujne czupryny za coś fizycznie atrakcyjnego, miałabym ogromny problem bez tej funkcji. Choć pewnie znajdą się na świecie fani drugiej opcji, dla których rozwichrzone kudły rodem z anime, to coś, bez czego spokojnie mogą się obejść. Kolejnym urozmaiceniem były również zabawne mimiki, rysunki i przerywniki, które przypominały popularne memy. Co było przy okazji subtelnym przypomnieniem, abyśmy nie traktowali tego tytułu zbyt poważnie i raczej czerpali przyjemność z aspektów komediowych.
Dodam także, że chociaż gra dzieje się w settingu pseudo historycznym, to sama Qiye Cui jest nieźle sfeminizowana. Ciężkie życie, podczas którego ciągle musiała troszczyć się o rodzinę, nauczyło ją, że nic nie przychodzi łatwo. I może dlatego posiada tak wiele przydatnych umiejętności, jak np. targowanie się, ironiczne puentowanie oraz szybkie przystosowanie do zmian. Jasne, ciąży jej okłamywanie innych, że niby marzy o dołączeniu do świątynnego rodu, ale z drugiej strony ma przysłowiowy nóż na gardle. Najchętniej w ogóle wzięłaby nogi za pas, niż spełniała marzenie matki, przez co zazdrości wolności nawet chłopkom. Podobało mi się jednak, że wcale się nad sobą nie użalała, ale cały czas pozostawała optymistyczna, energiczna i zadziorna.
Czy jednak mogę ze spokojnym sumieniem polecić cały ten tytuł? Jeśli szukacie romantycznej, przyjemnej opowieści osadzonej w fantastycznych Chinach… to tak, jeśli przejdziecie tylko happy endingi HuiHaia i ZiQinga. Macie skończone 18 lat i niestraszne Wam mroczne, toksyczne relacje? Możecie dorzucić jeszcze bad endingi do listy… Osobiście uważałam ten tytuł za dość przyjemny, polubiłam 2/3 bohaterów i wzruszyło mnie zakończenie ZiQinga, choć z drugiej strony irytowało mnie chodzenie po mapie świątyni, które niewiele wnosiło, bo często kończyło się tylko „oh, pewnie są zajęci, nie będę nikomu przeszkadzać…” i tak w kółko! Heh… Rozumiem jednak, że trzeba było na czymś oprzeć mechanikę. Summa summarum, porządna otomka, ale raczej długo w mojej pamięci nie zostanie.