Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō to pierwszy fandisc do nowej, rozszerzonej wersji „Hakuoki”, który obejmuje historie sześciu postaci: Saitou, Harady, Shinpachiego, Soumy, Heisuke i Sakamoto. W tym wydarzenia mające miejsce po i toczące się równolegle do głównej gry.
- Tytuł: Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō
- Data wydania: 2020-07-30 (JP)
- Developer: Otomate
- Publishers: Idea Factory Co., Ltd.
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: japoński
- Gra główna: Hakuouki: Kyoto Winds & Edo Blossom
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Hakuouki Shinkai: Tsukikage no Shō (bliźniaczy fandisk), Hakuouki Shinkai: Ten’un no Shou, Hakuouki Reimeiroku (prequel do gry głównej)
Bohaterowie
Główna postać:
Yukimura Chizuru Córka lekarza, która przybywa do Kyoto, aby odnaleźć ojca. Gdy zaczyna się gra, ma 16 lat. W anime głosu użyczała jej Houko Kuwashima. |
Ścieżki/Love Interest:
Fushimi Matsuri Common route 1# <<RECENZJA>> | |
Western Photoshop Common route 2# <<RECENZJA>> | |
Saitō Hajime Kapitan oddziału trzeciego <<RECENZJA>> | |
Tōdō Heisuke Kapitan oddziału ósmego <<RECENZJA>> | |
Harada Sanosuke Kapitan oddziału dziesiątego <<RECENZJA>> | |
Nagakura Shinpachi Kapitan oddziału drugiego <<RECENZJA>> | |
Sōma Kazue Młody rekrut Shinsengumi <<RECENZJA>> | |
Sakamoto Ryōma Samuraj z Tosa <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Sakamoto ⊳ Sōma ⊳ Saitō ⊳ Heisuke ⊳ Harada ⊳ Shinpachi (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Gdy w 2017 Idea Factory wydało „Hakuoki: Kyoto Winds” zapoczątkowano coś, co najłatwiej nazwać rebootem ich najbardziej popularnej gry otome. I jak to już z takimi ulepszonymi edycjami bywa, nowe „Hakuoki” zostało poszerzone o dodatkowe ścieżki, kolejne CG, uspójniono świat przedstawiony i wprowadzono szereg oryginalnych bohaterów. Po tych wszystkich zmianach stare dodatki przestały do tego przekształconego formatu pasować. Co więcej, były kompatybilne tylko z konsolami, o które coraz trudniej w sklepach, więc zamiast portować coś, co jakościowo odbiegałoby od obecnych standardów, zdecydowano się niektóre scenki z fandisków połączyć z podstawką, niektóre przenieść do nowych produkcji, a innym dać popaść w zapomnienie…
„Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō” to jeden z dwóch fandisków, które zostały przygotowane specjalnie z myślą o „Hakuoki: Kyoto Winds & Edo Blossom”. A jeśli zapytacie mnie, dlaczego recenzowanie zaczęłam od tego, który chronologicznie został wydany jako drugi (choć fabularnie nie ma to żadnego znaczenia), to odpowiedź jest prosta i brzmi: Saitou ♡( ◡‿◡ ). Tak, jak wspomniałam wcześniej, pomnożyło się nam po drodze postaci, więc aby zdołać upchnąć historie wszystkich love interest do fandisków podzielono ich na dwie grupy. I z tegoż powodu do „Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō” trafili: Saitou, Harada, Shinpachi, Heisuke, Sakamoto i Souma, czyli 3 starych i trzech nowych love interest.
W czym budowa fandisku jest bardzo prosta. Najpierw obowiązkowo musimy ukończyć dwie opowieści wspólne: jedną o tym, jak chłopaki z Chizuru udają się na misję specjalną i pokazują się w yukatach, a drugą poświęconą studiu fotograficznemu, w której Shinsengumi robią niby za ochroniarzy (i modeli). W obu historiach pojawiają się panowie z całej gry, czyli nie tylko ci, którym dedykowany jest fandisk, stąd jeśli marzyło się Wam spotkanie z Sen, Hijikatą, Takedą, Kazamą, Okitą czy Kondou & Co., to uspokajam, że także mają swoje małe scenki, a nawet CG. (Po szczegółowe opisy zapraszam do recenzji poświęconym poszczególnym ścieżkom). W każdym razie były to bardzo fajne, komediowe, romantyczne i lekkie opowiastki. Bez typowej dla serii tragedii, bombardowania faktami historycznymi (chociaż miłośnicy tychże także znajdą dla siebie różne smaczki) oraz bez przykrych niespodzianek. Zobaczenie bohaterów w luźniejszych, letnich strojach było sympatycznym ukłonem w stronę fanów, ale mnie zdecydowanie bardziej urzekły wspólne fotografie na tle drzew wisterii. Zwłaszcza że po ukończeniu wątku danej postaci – mam tu na myśli wszystkie jego rozdziały z fandisku – dostajemy drugie CG, nawiązujące do tego z wisteriami, ale pokazujące naszą parkę po latach… Bardzo uroczy pomysł, a i za wykonanie od strony artystycznej ilustratorce należą się brawa (choć pominę ewentualne kontrowersje związane ze stylem).
Jeśli chodzi o indywidualne ścieżki, to każdy z love interest dostał po osiem rozdziałów na głowę. Siedem pierwszych to scenki, które dzieją się w różnych osiach czasowych i uzupełniają wydarzenia z głównej gry. Zdarza się więc, że jakiś bohater ma więcej contentu osadzonego w Kyoto Winds lub Edo Blossom. Ostatni zaś to zawsze bonusowy rozdział pokazujący dalsze losy parki po epilogu. Czyli takie „co było po happy ever after?”. W każdym rozdziale możemy dokonać jednego z dwóch wyborów, a poprawna odpowiedź prowadzi do odblokowania CG, choć polecam dla zabawy przetestować wszystkie opcje, bo czasami odpowiedzi bez obrazków są po prostu śmieszniejsze lub ciekawsze. Gdyby zaś kogoś interesowała ich długość, to powiem, że mi ukończenie każdego rozdziału zajmowało około 20-30 minut, z zaznaczeniem, że czytając po japońsku, musiałam często posiłkować się słownikiem lub wikipedią. Wiecie, te wszystkie historyczne nazwy własne, jak np. elementy ubrań czy uzbrojenia, skutecznie sabotowały moją płynność odbioru.
W ciekawy sposób rozwiązano również problem popularnego ostatnimi czasy w grach otome flow charta. Tutaj zamiast drzewka ze schematem mamy po prostu mapę Japonii. Możemy więc zobaczyć, gdzie bohaterowie się znajdowali w momencie trwania danego rozdziału, kiedy to było, jak się tam dostali (pieszo/konno/statkiem) i gdzie podróżowali potem. Zarąbista sprawa dla miłośników realiów historycznych. Choć czasami śmiesznie to wyglądało, gdy wychodziło na to, że Chizuru dreptała przez kilka lat w kółeczko XD.
W sekcji dodatków… już trochę biednie. Mamy, oczywiście galerię CG, filmików, słownik czy możemy odpalić sobie konkretne scenki z ilustracji, ale to będzie zasadniczo wszystko, bez żadnych dodatkowych profili postaci, ciekawostek itp. Nie będę jednak z tego powodu narzekać, bo wykonanie techniczne tej gry jest na najwyższym poziomie, więc interfejs, muzyka, seiyuu, oprawa wizualna, to wszystko było tak ładne, że brak jakiś tam pogaduszek z samurajami nie przeszkadzał mi absolutnie.
Wreszcie fani mogliby się zastanawiać, na ile „romantyczny” jest ten fandisk, bo jak wiemy, oryginalne „Hakuoki” bywa miejscami dość surowe i skupiało się raczej na wojnie niż flirtowaniu. Przede wszystkim, praktycznie każda scenka, została napisana w taki sposób, by pokazać, że postacie albo zbliżają się do siebie emocjonalnie i fizycznie, albo już są zakochane, albo po prostu za sobą tęsknią – jeśli znajdowali się w innych miejscach. W przeważającej większości oglądaliśmy fabułę z perspektywy MC, ale niekiedy, gdy sytuacja tego wymagała, dostawaliśmy też PoVy samych love interest. Można więc było zajrzeć do ich głów i zobaczyć, co myśleli o Chizuru na konkretnym etapie. W czym, co uznaje za dość zabawne, towarzystwo od Otomate mocno zaszalało i przynajmniej każdy z samurajów dostał po jednym, roznegliżowanym CG. Myślę więc sobie, że to było z ich strony takie mrugnięcie w stronę fanów, by pokazać, że rozumieją, na co niektóre graczki czekały najbardziej. (* Wyjątek stanowi opowieść Saitou – ta jest dalej dość ciężkawa w dramy).
Jeśli mam jednak być zupełnie szczera i odpowiedzieć na pytanie, czy te dodatkowe rozdziały były bohaterom w ogóle potrzebne, czy nie… to już naprawdę bardzo zależy od konkretnego przypadku. Mam wrażenie, że niektórzy love interest jak np. Harada, Souma, Shinpachi czy Sakamoto dzięki fandiskowi bardzo zyskali. W podstawowym „Hakuoki” po prostu zabrakło dla niektórych czasu albo pewnie rzeczy pozostały niedopowiedziane, co w „Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō” próbowano naprawić. Z kolei Saitou i Heisuke nie odkryli przed nami żadnych rewelacyjnych sekretów. No, może z wyjątkiem epilogów, bo te były przydatne i ciekawe w przypadku każdej z postaci. Ba! Widziałabym nawet potencjał do stworzenia kontynuacji, bo spokojnie w tym uniwersum dałoby się odpowiedzieć zupełnie nowe historie. Nie będę spoilerować, aby nie zepsuć nikomu niespodzianki, ale to właśnie rozdziały ośme uważam za najmocniejszą część tego tytułu.
No to czas na podsumowanie: jako fan całej serii podejrzewałam, że nie będę rozczarowana, bo dla mnie „Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō” mogło się obronić już samymi bohaterami, których bardzo lubię. Cieszę się jednak, że nie muszę swojej recenzji ograniczać do stwierdzenia, że fandisk spodoba się tylko hardcorowym miłośnikom „Hakuoki”, bo uważam, że został bardzo dobrze przemyślany i napisany. Załatano trochę dziur logicznych, usprawiedliwiono i wyjaśniono pewne, kontrowersyjne lub nie do końca zrozumiałe decyzje bohaterów, zamknięto wątki, które do tej pory trwały w zawieszeniu, a i jeszcze dostarczono masę fluffu. Chizuru w tej wersji jest jeszcze wyraźniejsza, dojrzalsza i bardziej zaradna. Poszerzono i dopracowano kontekst historyczny. Dano naszej ulubionej parce wreszcie więcej czasu dla siebie… Dlatego – bez zbędnego gadania – ja bynajmniej nie uważam „Hakuōki Shinkai: Ginsei no Shō” za kolejne odcinanie kuponów i jeśli kolejne fandiski tak miałyby wyglądać, to Otomate ma moje pełne poparcie i portfel.