Jako postać pojawiająca się gościnnie w innych ścieżkach Matias jawił mi się jako kuudere, który prawdopodobnie był tak oddany Clyde’owi, że świata poza nim nie widział. Pomyliłam się jednak okrutnie, bo chociaż w jego własnej ścieżce pojawia się motyw przyjaźni z blondynem, to jest on potraktowany bardzo po macoszemu. Wręcz miałam wrażenie, że ta więź wcale nie była naszemu love interest na rękę, bo obciążała go długiem, którego nie chciał i pchała w stronę ciągłej rywalizacji o najlepsze wyniki w szkole. A nikt mi nie wmówi – wbrew temu, co pokazuje się w shonenach – że współzawodnictwo zbliża do siebie ludzi.
W każdym razie to kolejny przykład na to, że ja chyba przespałam budowanie romansu, bo w tej ścieżce pojawia się on dosłownie znikąd. Nasza bohaterka poznaje Matiasa w prologu, gdy ten podaruje swój płaszcz zmarzniętemu kociakowi. Uznaje go wtedy za dobrą osobę, no bo jak ktoś, kto lubi puszyste stworzonka, mógłby być zły? Kiedy jednak Aria (domyślne imię MC) dołącza do akademii dla czarodziejów, to bynajmniej nie spotyka się z ciepłym przyjęciem. Matias jest dla niej mocno bucowaty i trzyma się na dystans. Zapytany o sytuacje z płaszczem, zaprzeczy, jakoby coś takiego miało miejsce, a nawet będzie sugerować, że może dziewczyna pomyliła go z jego bratem.
Potem wcale nie było dużo lepiej, gdy zaprosił Arię by była jego partnerką podczas egzaminów. W czym należy podkreślić, że zrobił to tylko, dlatego bo po pierwsze: nie chciał być jak co roku z Clydem w drużynie, a po drugie ciekawiła go jej ejdetyczna pamięć. MC posiada bowiem dziwny talent, dzięki któremu potrafi zapamiętać każdy tekst, jaki kiedykolwiek ujrzała. (Nie pomaga jej to jednak zbytnio w nauce, bo praktycznie w każdej ścieżce jest za love interest, jeśli chodzi o wyniki). W czym w trakcie planowania strategii Matias głównie przedstawił dziewczynie, co ma robić, bez pytania jej o zdanie, a potem jeszcze okrasił to kilkoma tekstami na podryw, w stylu „przyszłaś o później porze do mojego pokoju – to zróbmy razem coś zabawnego”. Yyy… gostek, przystopuj! Wiem, że masz masę fanek, ale to było dość creepne. Poważnie nie mam nic przeciwko postaciom flirtującym pod warunkiem, że są w swoich zamiarach uczciwe. W sensie nawet jeśli nie zamierzają być z bohaterką w poważnym związku, to przedstawiają jej niejako ofertę przyjaźni z bonusem i jeśli obu osobom taki układ odpowiada, to spoko. Tymczasem z Matiasem było jak z bohaterem piosenki Katty Perry. Raz rzucał aluzjami, to znowu kazał MC trzymać się na dystans i nie wyobrażać sobie za wiele. To po cholerę w ogóle zaczynałeś temat, jak nie miałeś żadnych konkretnych intencji? Aby Aria była non stop skonfundowana?
Ukoronowaniem tej sytuacji jest mający nieco później miejsce bal maskowy. Co było zresztą pomysłem Matiasa i zostało zorganizowane, dla pozostałych uczniów, przez ich prestiżowy klub składając się z samych idoli i najlepiej urodzonych magów. W trakcie zabawy MC dostaje od tajemniczego opiekuna sukienkę i maskę. Kiedy więc stoi sama na balkonie i ogląda fajerwerki, to przypomina sobie o tym, jak życzliwą osobą był również jej ojciec i jak organizował dla niej podobne pokazy. To naturalnie prowadzi do tego, że pociekły jej łzy… Ale Matias nie zapytał jej wtedy ani co się stało, ani dlaczego płaczę, ale chwycił za rękę, zaciągnął do pokoju, który udawał dno oceanu dzięki zaklęciu iluzji, i sam przeistoczył się chyba w glonojada, bo przyssał do ust bohaterki. W międzyczasie to wszystko zostało okraszone parafrazami z „Romea i Julii”, bo Aria uświadomiła sobie nagle, że Matias jest dobrze urodzony i pewnie nigdy nie mógłby się związać z taką czarodziejką półkrwi jak ona.
Zaraz potem Matias postanowił mi przypomnieć, dlaczego uznałam go za buca i znowu zorganizował Arii zimny prysznic. W sensie: postanowił ją po szczeniacku unikać, bo nie czuł się komfortowo z tym, co wydarzyło się w trakcie balu, więc niech się MC teraz zamartwia bez słowa wytłumaczenia. A że – jak głosi przysłowie – dobrymi radami piekło jest wybrukowane, to z wątpliwą pomocą przychodzi jej Ashley, która przypomina bohaterce, że zna Matiasa od dziecka i że od zawsze był z niego straszny kobieciarz. No to nic dziwnego, że złamał jej serce. Oj nieładnie Ashley. Wiem, że kochałaś się w Arii (zresztą w większości ścieżek jawiłaś mi się jako ciekawsza partia od panów), ale nie można tak nieczysto pogrywać.
Ni z gruchy, ni z pietruchy Matiasowi nagle odwiduje się trzymanie bohaterki na dystans, kiedy ta przysiada się do niego na ławeczce w szkole. MC wygłasza wtedy peany na temat tego, jaki z czarodzieja jest tak naprawdę dobry człowiek – nawiązując znowu do sytuacji z kotem, a ten wyznaje, że zapytany o tamten gest wprost zaprzeczył, bo poczuł się niezręcznie. Zaprasza również Arię na wspólną randkę, gdzie w końcu poznamy sporo smutnego backstory. MC wreszcie wyznaje, że jest sierotą, a Matias… że tak naprawdę ma psychopatycznego ojca. Senior rodziny Archiblad zawsze wiele wymagał od swoich synów. To dlatego bił ich prawie codziennie, w czym pewnego dnia, aż z takim skutkiem, że uszkodził chłopcu oko. Dziewięcioletni wówczas Matias uciekł z domu i dotarł do niebezpiecznej dzielnicy, gdzie mogło go w sumie spotkać cokolwiek… ale znalazł go wtedy Clyde, uratował z opresji i tak zostali przyjaciółmi. Matias postanowił wówczas, że kiedyś odwdzięczy się kumplowi (ktoś ma jakieś pomysły, co Clyde tam w ogóle robił?), a także że dorośnie do tego, by z dumą nosić nazwisko Archiblad. (Czyli zdecydował się spełnić marzenie swojego chorego ojca, zamiast się ewakuować z tego domu w cholerę).
Sytuacja z okiem miała zresztą swoje późniejsze, poważne konsekwencje. Okazuje się, że Matias traci wzrok – najpierw tylko w lewym, ale powoli również w prawym oku. To dlatego uważa MC za swoje „światło” i nie wiedział jak się wobec niej zachowywać. Nie chciał jednak rezygnować ani z ukochanej, ani ze swojego marzenia, by dołączyć kiedyś do Imperial Chivalric Order – jednostki dowodzonej przez Keitha, a zajmującej się walką ze złymi magami.
W szczęśliwym zakończeniu Aria obiecuje, że również dostanie się do tego ugrupowania i będzie zawsze Matiasa wspierać. To dlatego załatwia on sobie lewe zaświadczenia medyczne i postanawia pracować tak ciężko, że gdy prawda o jego oszustwie wreszcie wyjdzie na jaw, to będzie już dla Imperial Chivalric Order osobą nie do zastąpienia. I tak też faktycznie się staje. Keith mianuje go swoim doradcą, bo chociaż Matias nie może walczyć na froncie (w epilogu nosi już opaskę na lewym oku, a prawe powoli staje się ślepe), to dalej może służyć królestwu swoim bystrym umysłem. Bohaterowie zostają również razem, aby być dla siebie pocieszeniem i siłą.
W smutnym zakończeniu: Matias nie dostaje się do oddziału, więc upija się najpierw w tawernie, a potem zakłada w niebezpiecznej dzielnicy teatr, sam przyjmując pseudonim „Romeo”. Z jakiegoś powodu doprowadza to do… rewolucji? W każdym razie to miejsce nie jest już tak dzikie, jak było i w nagrodę Keith pozwala mu jednak dołączyć do Imperial Chivalric Order. W międzyczasie Aria studiuje zielarstwo, bo próbuje znaleźć sposób, jak uratować wzrok ukochanego i wierzy, że jej niezwykła pamięć może być kluczem do sukcesu. Kiedy jednak dołącza do Imperial Chivalric Order, jako ich doktor, i spotyka się wreszcie z Matiasem (po ponad roku samotności, bo mężczyzna znowu jej unikał), to zostaje postrzelona w zamieszaniu na targowisku i nie wiemy nawet, czy przeżyła.
A przechodząc do podsumowania: sam pomysł z utratą wzroku był nawet ciekawy, bo to jednak ogromny dramat i łatwo było przez to zrozumieć rozdarcie Matiasa. Niestety ta ścieżka kulała na tak wielu poziomach, że ciężko było mi dobrnąć do końca. Poczynając od dziwacznego rozwoju romansu, na śmiesznej scenie gdzie uczniom w ramach egzaminu podawano truciznę, którą niwelowało się zaklęciem ze sztyletem (już bardziej idiotycznie motywu samobójstwa Romea i Julii wpleść się nie dało…), po niezbyt emocjonujący, naiwny finał. Już przy opowieści Keitha utyskiwałam, że ten scenariusz ma problemy z logiką. No i tutaj było nawet gorzej. Chociaż jeśli kogoś drażniło, że w pozostałych opowieściach nie doszło między parą do żadnej, konkretnej fizyczności, to tutaj bohaterowie dla odmiany postanawiają skonsumować swój związek. (Choć, aby nikogo nie zgorszyć, scena kończy się zaciemnieniem ekranu). I cóż mogę powiedzieć? Ponownie bardzo ładne CG, ale dodane do przeciętnej historyjki. Bodaj jedna scena, ta w trakcie maskarady, pomimo tego, jak była sztampowa, sprawiła, że trochę się ożywiłam, ale cała reszta wynudziła mnie śmiertelnie. Stąd w życiu bym nie pomyślała, że zdążę jeszcze zatęsknić za Keithem czy Clydem…