A housemaid takes on a terrifying murder plan in order to protect her lord, whose life is in danger! A romantic mystery that takes place at an earl’s manor in 20th-century England. Depending on the selection, the story will branch into different endings. (źródło: Steam)
- Tytuł: Gothic Murder: Adventure That Changes Destiny
- Developer: orange inc.
- Wydawca: orange inc.
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: angielski
- Mój czas gry: ok. 3 h
Recenzja
Nie tak dawno przechodziłam grę, która wyraźnie była inspirowana karcianką „Mafia”, teraz zaś trafiłam na visual novel, która została chyba stworzona przez jakiegoś fana Cluedo. Mamy nawet pokoje w stylu Czerwony, Biały, Niebieski… w których siedzą nasi podejrzani. Ale, ale uprzedzam fakty! Gothic Murder: Adventure That Changes Destiny to gra, na którą zwróciłam uwagę podczas wyprzedaży. Wiecie, że lubię kryminały. Dlatego perspektywa rozwiązania sprawy morderstwa, na dodatek osadzonego w historycznych realiach Anglii z początku XX wieku, brzmiała kusząco. Niestety, wyznaję jedną, podstawową zasadę. Jeśli detektyw/policjant/dociekliwa starsza pani z jakiegokolwiek powodu ma zdolności profetyczne… to na 99% przypadków szlag weźmie logikę śledztwa. I tak jest niestety i w tym wypadku, bo wątki paranormalne zwykle bardzo kiepsko łączą się z rasowymi kryminałami. Dlaczego? Ot, z tego prostego powodu, że się wykluczają! Wiara i racjonalne myślenie nie chodzą w parzę. Jeśli słuchamy intuicji, to wiadomo, że nie potrzebujemy jakiś specjalnych dowodów, aby wysnuć wnioski czy posklejać fakty – a bez dowodów, to jest, że tak powiem dupa, a nie śledztwo.
W każdym razie w Gothic Murder: Adventure That Changes Destiny wcielamy się w 16-letnią, spostrzegawczą, chociaż nieco beztroską dziewczynę o imieniu Ellie. Nasza bohaterka dopiero co zaczęła pracę pokojówki w posiadłości lorda Irvinga. Cały problem polega na tym, że odkąd bohaterka pamięta, to zawsze potrafiła przewidzieć śmierć bliskich jej osób w swoich snach. Tak było z jej ojcem, matką… i teraz, na swoje nieszczęście, Ellie budzi się z koszmaru, w którym widziała zwłoki swojego nowego pracodawcy. No to co w takim razie postanawia uczynić? Ano przeprowadzić śledztwo, bo szkoda tak przystojnego paniczyka.
I oto w zasadzie już cała fabuła. Na przestrzeni 5 rozdziałów Ellie będzie badała poszlaki, gromadziła dowody i konfrontowała się z podejrzanymi. A wszystko po to, by ocalić Irvinga od różnych rodzajów – zdawać by się mogło – nieuniknionej zguby, wokół których to będzie kręcił się kolejno każdy z chapterów. Jeśli więc spodziewacie się od grona bad endingów, to mogę Wam potwierdzić, że macie rację. Zwłaszcza że na życie młodego lorda czyha wiele osób, bo do posiadłości zleciała się, niczym stado sępów, cała jego rodzinka. Jak się bowiem okazuje, poprzedni lord (który również tajemniczo skonał) chciał, by jego testament został odczytany przez spirytystyczne medium. I to właśnie w trakcie sesji przyzywania duchów poznajemy utopionego w długach stryjka, zaradną cioteczkę, jej rozpieszczoną córuchnę, z którą to Irving jest podobno zaręczony, nieznajomego gostka – Ewena, który podaje się za bękarta poprzedniego lorda i wspomnianą szarlatankę Maahi. Ah, no i całą armię służby, która też jest mocno podejrzana… Innymi słowy, Ellie będzie zarobiona po łokcie, aby nie dać się swoim przeciwnikom przechytrzyć. Zwłaszcza że Irving nie ułatwia jej sprawy…
I to jest właśnie mój największy problem z tą grą. Wspominałam już we wstępie, że satysfakcjonująca fabuła kryminału rządzi się swoimi prawami. Niestety beztroska Irvinga działała mi mocno na nerwy i mam wrażenie, że obrażała też trochę inteligencję odbiorcy. Nie wierzycie? Podam przykłady: facet wie już, że ktoś czyha na jego życie, bo przed chwilą próbowano go sprzątnąć. No to co robi? Udaje się na polowanie, w dziką głusz, bo jak twierdzi, będzie tam bezpieczny, bo każdy z ludzi z bronią musi zachowywać odległość od innych uczestników, by wszyscy mieli swój teren łowiecki… OMG! Na miejscu bohaterki chyba zaśmiałabym mu się w twarz. Inny przykład: Ellie ostrzega go, że jego wino może być zatrute. Irving ma w pokoju środki, które pozwoliłyby mu w spokoju sprawdzić zawartość tego, co chce wypić. Ale co odpowiada protagonistce? Że ona musi go najpierw PRZEKONAĆ, że faktycznie warto badać trunek… Okeeej. Facet, jak dla mnie, to rób sobie, co chcesz. Tak działa po części selekcja naturalna, gdy nie ratujemy za wszelką cenę kogoś, kto nie chce dać sobie pomóc.
Podobną, irracjonalną postawę przejawiali również członkowie familii – zaraz potem, gdy zaczęła się zabawa w „dyskretne usunięcie Irvinga”. A że niechlubne przykłady można by mnożyć, to skupię się tylko na jednym. W pewnym momencie Ellie myszkuje po pokoju jednego z gości, którego podejrzewa o złe zamiary. Ten przyłapuje ją na gorącym uczynku… ale nie robi z tym faktem nic. Ba! Gada sobie z pokojówką w najlepsze i jeszcze jej odpowiada na dodatkowe pytania. I teraz, nie wiem jak wy, ale ja, ledwo znając tę służbę, i wiedząc z różnych źródeł, że rodzinka Irvinga to manipulacyjni dranie, w życiu nie pozwoliłabym się Ellie zbliżyć do moich rzeczy, ani nie uznałabym, że to co robi, jest spoko. Wiecie, oni w każdej chwili mogli np. rozkazać lokajowi, by podłożył jakieś dyskryminujące dowody itd. Albo mogliby mi coś podpierdzielić. Albo zrzucić na mnie odpowiedzialność za jakąś zbrodnię. Cokolwiek!
Niemniej, na obronę tytułu dodam, że takie dziwne scenki pojawiały się głównie po to, abyśmy mogli trochę pokombinować z mechaniką gry. Gothic Murder: Adventure That Changes Destiny łączy bowiem w sobie aspekty visual novel (gadające głowy, flow chart, drzewko dialogowe…) z grami przygodowymi (chodzimy po posiadłościach, klikamy, gdzie popadnie, zbieramy przedmioty czy plotki). Przypominała mi więc taką uproszczoną wersję „Phoenix Wright: Ace Attorney” czy „Danganronpy”, bo mieliśmy nawet sceny konfrontacji z podejrzanymi, gdzie atakowaliśmy ich „pasek życia” argumentami i dowodami. Nie spodziewajcie się jednak czegoś na miarę tamtych kilkugodzinnych procesów. Tutaj wszystko przebiega błyskawicznie i już po krótkiej wymianie zdań, Ellie nie ma problemu, by przycisnąć niedoszłego zbrodniarza do muru. W czym rozbawiło mnie po raz kolejny, że, nawet gdy złapiemy kogoś na gorącym uczynku… to w fabule w sumie nie dzieje się nic. Irving beztrosko wzrusza ramionami. Co z tego, że XXX chciał/a go zabić? Przecież nie będzie się gniewał na rodzinę czy wyciągał wobec służby jakieś konsekwencje. Stąd zazwyczaj komentuje tylko sprawę na poziomie „a to huncwoty!” i opowieść trwa sobie potem w najlepsze…
No to co? Nic mi się znowu nie podobało? Kolejna recenzja na Otome Forever, gdzie przeczytacie tylko moje żale i narzekania? Niezupełnie! W sumie za pewne przyjemne odświeżenie uważam fakt, że w końcu to MY mogliśmy kogoś ratować, jako protagonistka, a nie jak w każdej grze otome/vn robić za worek ziemniaków, czekający na rycerza. (Eee… takiego, co woli nawet bardziej bulwy od księżniczek). Ellie jest bystra, zaradna, ma głowę na karku i niejeden raz wykaże się dużą odwagą. Pomimo więc swojego młodego wieku i braku doświadczenia była bohaterką, z którą wyjątkowo łatwo było się identyfikować. Btw. rzadko kiedy dostajemy odwrócony motyw księżniczki w opałach, ale w Gothic Murder: Adventure That Changes Destiny, to my będziemy ratowali naszego Prince’a Charminga…
A, nie! Chwileczkę! Możemy go też trochę olać i skupić się bardziej na Ewenie. Ta gra ma bowiem coś w stylu mikro-romansów, czyli dwóch ścieżek, które różnią się od siebie jedną, dodatkową scenką z naszym wybranym love boyem, epilogiem i finalnym CG. (Tych jest w sumie w grze 15 i głównie przedstawiają Irvinga na moment przed zgonem, jeśli go nie ocalimy). Z czego ja zdecydowałam się najpierw na pomoc młodemu lordowi, bo wydawało mi się to jakoś bardziej kanoniczne, a potem z przykrością odkryłam, że w sumie drugie przejście nie miało wiele sensu, bo lwia większość fabuły była dokładnie taka sama. I tak, nawet romansując z Ewenem, musiałam poświęcić 24 godziny na dobę na pilnowanie czterech liter panicza…
Czyli jednak syf? Nie, raczej średniak. Mechanicznie sporo zagadek w tej grze uważałam za satysfakcjonujące w takim stopniu, że fajnie było rozpracowywać jakieś kody do sejfów czy inne bajery… szwankował tylko poziom logiczno-narracyjny, po co właściwie coś robimy i dlaczego znaleźliśmy się w takim punkcie, a nie w innym. Dla miłośników kryminałów ta gra może być w ocenie trudnym orzechem do zgryzienia. Z jednej strony stanowi bowiem ciekawe nawiązanie do kultowych dla gatunku visual novel serii, ale znowu – zastosowano tu chyba wszystkie fabularne chwyty z kryminałów klasy Ź i brazylijskich telenoweli. Nie będzie momentu „WOW!”, gdy pojawią się plot twisty. Raczej lekkie uniesienie brwi. Ja zaś bawiłam się dobrze, póki ignorowałam, to co się dzieje w tle i po prostu w pełni skupiłam na aspekcie przygodówkowym. Ten został bowiem wykonany zacnie i jeśli również szukacie czegoś podobnego, to może znajdziecie w Gothic Murder: Adventure That Changes Destiny coś dla siebie, by rozruszać szare komórki.