Zwariowane połączenie turowego jRPG z grą w rodzaju daiting sim oraz kolekcjonowaniem Person w tle. Persona 5 odznacza się przede wszystkim dobrą fabułą, interesującymi postaciami oraz walkami, które nie raz okażą się dla graczy prawdziwym wyzwaniem. Jako nastoletni Joker zostaniemy przywódcą grupy Fantomowych Złodziei i postaramy się wraz z nimi odmienić „serca”, wkradając wprost do światów stworzonych z umysłów i pragnień skorumpowanych, egoistycznych i amoralnych ludzi…
- Tytuł: Persona 5 Royal
- Tytuł oryginalny: ペルソナ5 ザ・ロイヤル
- Data wydania: 15 września 2016
- Developer: P-Studio
- Wydawca: Atlus
- Pełen dźwięk: japoński, angielski
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Persona 5 (podstawowa edycja), Persona 5 Scramble: The Phantom Strikers (kontynuacja, niepowiązana z P5R), Persona Q2: New Cinema Labyrinth, Persona 5: Dancing in Starlight
- Mój czas gry: 191 h
Recenzja
Jeśli zastanawialiście się, czemu blog nagle zamarł, to po tej recenzji już powinniście znać odpowiedź. Gdy siadam do tego tekstu mam na liczniku dokładnie 191 godzin… I – szczerze mówiąc – gdyby nie pandemia, wątpię czy w ogóle udałoby mi się dobrnąć do końca. Tak czasożerny i wymagający był ten tytuł! Przede wszystkim dlatego, że „Persona 5” stanowi połączenie przynajmniej kilku mechanik: klasycznego RPG turowego z Dating Sim i zarządzaniem czasem wolnym postaci. A że największy nacisk położono tu jednak na story oraz relacje pomiędzy bohaterami, to „Persona 5” wciąż wpisuje się w rodzaj gier, jakie chciałabym prezentować. Nastawionych na skomplikowaną fabułę.
Nim jednak przejdziemy dalej – szybka uwaga. Jeśli nie graliście do tej pory w „Persona 5”, to w zasadzie nie ma co się zastanawiać, bo to zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów ostatniego dziesięciolecia! Nie musicie więc nawet czytać tego tekstu do końca, bo każda minuta przyda Wam się na granie XD. Uwierzcie mi. Jeśli jednak zastanawiacie się, czy warto inwestować w wersję „Royal”, skoro przygodę z P5 macie już za sobą, to mam nadzieję, że znajdziecie tutaj przydatne dla siebie wskazówki.
„Persona 5 Royal” to bowiem ulepszona wersja gry z 2017 roku, która wprowadziła wiele nowych elementów. Przede wszystkim otrzymaliśmy nowy semestr, nowego antagonistę, nowy Pałac (= tutaj odpowiednik lochów), jedną nową postać do drużyny, rozwinięto interakcje / historię innego, starego bohatera oraz wprowadzono masę usprawnień w mechanice.
Zacznijmy zatem od fabuły. „Persona 5” opowiadała o przygodach Amamiya Rena (kanoniczne imię z anime), 17-letniego ucznia, który miał w swoim życiu ogromnego pecha. Poczucie sprawiedliwości nie pozwoliło mu zignorować kobiety napastowanej na ulicy przez jakiegoś typa. Chłopak zainterweniował – ze szczerymi intencjami – ale okazało się, że ofiara stanęła po stronie swojego „kochanka”! W efekcie nasz bohater został oskarżony o napaść i musiał przenieść się do innej szkoły, aby „zniknąć z widoku” = nie robić problemów rodzicom, znaleźć pod specjalnym nadzorem i ogólnie stał się czarną owcą, a my towarzyszymy mu właśnie, gdy przybywa do kawiarni Leblanc, która ma stać się jakby jego nowym domem w stolicy…
…i zarazem bazą operacyjną. W telefonie protagonisty pojawia się bowiem tajemnicza apka, która pozwala mu się przenosić do Metaversu. Krainy, która powstaje ze zbiorowej nieświadomości, w której „pałace” są jakby spersonalizowanymi przestrzeniami nałożonymi na obszary w prawdziwym Tokio. Innymi słowy, to jakby rzeczywistość wewnątrz czyjegoś (lub grupy osób) umysłu. Pełna jego wyobrażeń, symboliki, pragnień, ale też lęków, żądz, skłonności itd. Pałace są z kolei zawsze tworzone i zamieszkiwane przez władcę = osobę, której pragnienia były tak silne, że ufizyczniły się w Metaversie oraz podległe jej cienie (sług i wyobrażenia na temat prawdziwych osób). Wiem, wiem, trochę to pogmatwane… Ale, obiecuję, że wszystko ma sens i ładnie się spina!
I to właśnie dlatego, żeby walczyć z takimi przepotworzonymi światami, nasz bohater zakłada Phantom Thieves, budzi w sobie ducha rebelii, czyli tytułową Personę i będzie odtąd „wykradał” wraz z przyjaciółmi „skarby” z pałaców, aby – przez pozbawienie władcy pragnień – doprowadzić do zmiany jego sumienia w świecie rzeczywistym. Stąd już w pierwszym rozdziale spotykamy molestującego uczennice i bijącego podopiecznych trenera siatkówki, z którego okrucieństwem dzieciaki nie mogą sobie poradzić inaczej, niż „zmieniając jego serce” w Metaversie. Dorośli dają bowiem ciche przyzwolenie na to, co dzieje się w szkole, bo chcą by ich pociechy szkolił były mistrz olimpijski. A że ma lepkie łapy i kogoś tam czasem strzeli z piąchy… mała cena! Choć jest to zaledwie pierwszy z kilku, naprawdę interesujących pałaców/antagonistów, bo każdemu poświęcony jest inny rozdział. W sumie mamy aż 8 takich niby dungeonów.
A chociaż Ren jest zasadniczo bohaterem milczącym (wybieramy w jego imieniu odpowiedzi z 3 dostępnych – ale lektor ich nie czyta, zaś w przerywnikach animacyjnych MC tylko się gapi…), to jego Persona reprezentuje szarmanckiego i charyzmatycznego Arsene’a Lupina. Dlatego mamy okazje grać liderem, który jest co namniej tak samo zręczny, bystry i zabawny jak jego literacki odpowiednik. I muszę przyznać, że bardzo polubiłam Jokera (pseudonim Rena w Metaversie), przez co żałowałam, że nie dano mu „głosu”. Po niemych dialogach wyraźnie widać, że jest to bohater znacznie bardziej wyszczekany niż przedstawiano go w animacjach. Zawsze więc drażniła mnie ta niekonsekwencja, wynikająca prawdopodobnie z ograniczeń technicznych… Wiecie, mniejsze koszty. Szczególnie że riposty Rena są bardzo cięte, więc zupełnie z niezrozumiałego powodu zamieniano go w człowieka-drzewo w przerywnikach… Ehhh…
W każdym razie Ren spędzi w Tokio calusieńki rok, chodząc do szkoły, zdając egzaminy, pracując na pół etatu, poznając przyjaciół, werbując drużynę, trenując swoją Personę, okradając pałace czy po prostu wcinając hamburgery w restauracji. W trakcie wypadów do pałaców, będziemy grali w klasycznego turowego jRPG, pokonując potwory i łapiąc nowe stworki/Persony do kolekcji, by co jakiś czas zmierzyć się z władcą = main bossem (z oryginalną i wymagającą planowania mechaniką). Z kolei w ramach fazy „życia codziennego”, będziemy rozwijali skille naszej postaci, budowali więzi i chodzili na randki. (Mamy aż 10 romantycznych opcji do wyboru lub możemy skraść serce każdej z pań, uwodząc je w tym samym czasie… i zobaczyć tego efekt). A to połączenie, chociaż nietypowe, jest nad wyraz udane! Pozwala bowiem czasami odpocząć od grindowania, to znowu gwarantuje nam więcej akcji, gdy znudzimy się już gadaniną.
Jeśli zaś chodzi o samą fabułę, to ma swoje mocniejsze i słabsze momenty. Na przykład sporo plot twistów, które przypominały mi o „Death Note”, gdzie postacie ścigają się na coraz bardziej wymyślne kłamstwa i intrygi, to znowu, niektóre rozwiązania były aż nad wyraz naiwne. Sumarycznie jednak, zwłaszcza przy tak długiej opowieści, byłam zadowolona, bo siłą Persony są przede wszystkich bohaterowie, na których po prostu zaczyna nam zależeć. Zwłaszcza że nie podobało mi się oryginalne zakończenie „Persony 5”, a „Persona 5 Royal” dała mi wreszcie, to na co czekałam. Ending, który zrekompensował tyle godzin zaangażowania. (A przynajmniej ten „True”, bo produkcja ma też inne, ukryte zakończenia).
Wśród naszej ekipy znajdą się takie perełki jak dziedziczka fastfoodowej fortuny – Haru, która zostaje zmuszona do małżeństwa, była gwiazda drużyny biegaczy – dość tępy, ale wierny Ryuji, gadający (kot?), który twierdzi, że jest człowiekiem – Mona, bystra przewodnicząca rady uczniów, mająca ambicje pracować w policji – Makoto, uczeń znanego malarza o bardzo ekscentrycznym uosobieniu – Yusuke, modelka i pochodząca z zagranicy Ann, czy hikikimori i geniusz hakerstwa w jednym – Futaba. A to zaledwie kilku z całej masy barwnych bohaterów, których poznamy w trakcie opowieści, bo Ren spotka na swojej drodze jeszcze wielu innych sojuszników czy wrogów.
W dalszej części tekstu skupię się jednak na nowych elementach, które różnią edycje Royal od poprzedniczki dla tych, którzy zastanawiają się nad zakupem odświeżonej wersji.
Nowa dzielnica – Kichijoji
W „Personie 5” mogliśmy podróżować po całym Tokio, by w wolnym czasie bohater oddawał się różnym aktywnościom np. chodził do kina, grał na automatach, czy łowił ryby. Wraz z nowym obszarem przybyło nam miejsc, w których możemy rozwijać umiejętności czy kupować przedmioty jak np. świątynia, która zwiększa pulę naszego SP (dzięki nauce medytacji) czy sklep z talizmanami. Największą ciekawostką jest jednak Klub Jazzowy (gdzie zapraszamy towarzyszy, by odblokowali specjalne umiejętności dla swoich Person) oraz Klub Bilardowo-Strzałkowy, gdzie wzmacniamy więzi i tym samym nabijamy poziomy specjalnego ataku po Baton Pass. To własnie tutaj, na nowych mini-grach, spędzimy prawdopodobnie największą ilość czasu.
Nowe Persony
Jeszcze więcej istot z legend, mitologii czy powieści do zebrania. Dodatkowo każdy z towarzyszy Jokera zyskuje jakby „nowe przebudzenie”, czyli trzecią Personę, która powstaje z połączenia dwóch poprzednich. Niby nic wielkiego, ale miło się obserwowało, jak duże zmiany zaszły w naszych przyjaciołach od początku przygody. Z nowymi Personami wiąże się też nowa mechanika. Od czasu do czasu możemy bowiem natknąć się na niestabilne Persony, które po ataku wybuchają i ranią wszystko wkoło… Co zapewni nam przewagę lub zniszczy plany w trakcie bitwy. W zależności od sytuacji.
Nowi Confidants
Yoshizawa Kasumi i dr Maruki, to nowi bohaterowie, z którymi możemy rozwijać więzi. Pierwsza z postaci jest gimnastyczką, o rok młodszą od MC, a drugi to szkolny psycholog. To właśnie wokół ich historii będzie się kręcić fabuła całego, ostatniego rozdziału, ale obu bohaterów poznamy dużo wcześniej. Kasumi ma w zasadzie swoje pierwsze wystąpienie już w zaktualizowanym prologu. W czym zaznaczę tylko, że ich wątki są kompletnie dobrowolne i jeśli nie nabijemy odpowiedniej ilości wypływów u nowych postaci przed określonym czasem… to nawet nie zobaczymy dodatkowego story, bo opowieść potoczy się starym torem. Dlatego należy być czujnym i nie przegapić zaproszeń na spotkania!
Zmieniono również sposób budowania więzi z Akechim Goro, bohaterem ze starej edycji, który w pewnym momencie nabijał więzi „automatycznie”, a teraz faktycznie, tak jak z innymi, musimy z nim łazić na spotkania, gadać i spędzać czas. Akechi dalej odczuwa silną potrzebę rywalizowania z bohaterem na polu intelektualnym i fizycznym. W końcu jednak mamy okazje poznać go z nieco innej strony, bo np. opowiada nam więcej o swojej przeszłości czy podzieli się światopoglądem.
Podobnie sytuacja wygląda z bliźniaczkami-strażniczkami. W sensie, Caroline i Justine dalej są tylko postaciami pobocznymi, ale mają sporo zabawnych scenek oraz spotkań z MC poza więzieniem. Ren musi bowiem oprowadzać je po mieście i uczyć o ludzkich zwyczajach. W zamian za różne nagrody = potężne karty.
Więcej Momentos
Nie znam ani jednej osoby, która po przejściu poprzedniej edycji westchnęłaby głośno… „kurde, szkoda, że te generyczne, niekończące się lochy z wkurzającą muzyką były takie krótkie! Przydałoby się jeszcze parę poziomów!” …no to je dostaliśmy. A ja przy okazji odkryłam jaki los musiał spotkać mojego ulubionego projektanta leveli, który pracował wcześniej też przy słynnym rozdziale XIII w Final Fantasy XV. Dostał robotę przy P5R. Bo inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Stąd, co tu dużo mówić, cierpiałam, grindowałam i brnęłam dalej przez ten przykry i obowiązkowy etap.
Aby go nam jednak trochę „uatrakcyjnić”, teraz w Mementos możemy spotkać Jose, który za „Gwiazdki” i „Kwiatki” zebrane po drodze sprzedaje nam w sklepiku różne użyteczne rzeczy. Cały problem polega na tym, że gwiazdki pojawiają się losowo, więc jesteśmy zmuszeni cofać się i mieć nadzieje, że wygeneruje nam się korytarz, który je zawiera. Inaczej nie uzbieramy wymaganych np. 40 na ścieżkę. Ah, co za przygoda! A ktokolwiek to wymyślił, mam nadzieję, że w następnym wcieleniu odrodzi się jako coś paskudnego np. golec.
Nowa mechanika
Walki z bossami są teraz nieco trudniejsze. Amunicja wreszcie regeneruje się co walkę (a nie co wizitę w pałacu), więc jest sens, aby sobie trochę postrzelać. Joker ma także linkę z hakiem, niczym Batman, na której może się wspinać czy przeskakiwać przepaście. Jest więcej znacznie bardziej pokazowo czy dynamicznie. Przerobiono wszystkie umiejętności, które dawali nam Confidants (na zdecydowanie lepsze). W pałacach ukryto po trzy Will Seeds, czyli dodatkowe znajdzki, które regenerują nam trochę SP i HP. Mamy więc dzięki nim dodatkową motywację do zwiedzania. Ale zdecydowanie największą atrakcją wśród nowości były dla mnie ataki w stylu Showtime, które wprowadzają zabawne finishery, wykonywane zawsze przez dwóch członków naszej drużyny. Niektóre bardzo abstrakcyjne, jak Yusuke i Ryuji w salonie, na jakimś Dzikim Zachodzie czy padający sobie w objęcia na kwiatowej łące Morgana i Ann.
The Thieves Den
To nic innego jak galeria, gdzie możemy się w dowolnym momencie przenosić, by za punkty z osiągnięć i postępu w grze odblokowywać dodatkowy content, jak soundtrack z Persony, obrazki, animacje itd. Innymi słowy, to taki kącik dla fana, by podziwiać swoją kolekcję. Dla mniej jednak najfajniejszym dodatkiem było możliwość „umeblowania” kryjówki np. poprzez dodanie posągów pokonanych bossów i Person, a potem podsłuchiwanie rozmów drużyny na ich temat. Czyli takie króciutkie bantery.
W Thieves Den mamy też opcję zagrania w kolejną mini-gierkę, czyli karty, jeśli zabraknie nam punków do odblokowywania nagród. Przy stoliku dostępne są trzy tryby trudności i możemy zmieniać towarzyszy, z czego opłaca się przynajmniej raz zaprosić każdego do gry, dla specjalnego osiągnięcia.
Nowy Velvet Room
A w zasadzie ulepszenie tego, co znaliśmy. Od czasu do czasu, gdy pokonamy odpowiednio wielu przeciwników, w grze załączy się czerwony alarm, co oznacza, że jeśli w trakcie jego trwania będziemy łączyć ze sobą Persony albo przerabiać je na przedmioty, to możemy uzyskać znacznie potężniejszy efekt. Warto więc wracać do Velvet Room od czasu do czasu, aby zwiększyć swoją siłę bojową… ale z rozsądkiem! Jeśli bowiem zbyt nieostrożnie użyjemy alarmu, to możemy osiągnąć coś innego, od zamierzonego i zyskać naprawdę słabą, dziwną Personę.
Co więcej, jeśli zakupiliście wersje P5R już z DLC, to macie też dostęp do „Battle Mode”, czyli opcji swobodnego toczenia pojedynków w Velvet Room, aby odblokować różne nagrody, po spełnieniu konkretnych warunków np. zadać przeciwnikom ogromne obrażenia od ognia itd. Powiem szczerze, że przeszłam ich tylko kilka, bo nie kojarzę protagonistów poprzednich części, więc ich spotkanie, w roli bossów, nie miało dla mnie żadnego emocjonalnego znaczenia.
Bardziej wyrozumiały Mona
Kultowe “You look tired… You should go to sleep…” jest rozpoznawane chyba wśród wszystkich fanów Persony. Ten komunikat pojawiał się zawsze, gdy chcieliśmy wyjść z kawiarni po określonej godzinie, a gra blokowała nam dostęp do aktywności w trybie „czasu wolnego”. W efekcie, czuliśmy się, jakby Ren zawsze znajdował się pod obcasem wrednego kota-tyrana, który kazał mu iść do łóżka już po dobranocce. Przypomnijmy, jakby nie było, to prawie dorosłemu już facetowi! Teraz jednak przemodelowano cały system czasu wolnego, więc szansa na usłyszenie tego zdania i bycie zdominowanym przez swojego futrzaka jest bardzo niewielka. A trochę szkoda. Wkurzało mnie to niegdyś, ale było jednak znakiem rozpoznawczym Mony.
I to by było na tyle, z najważniejszych zmian. Nie wspominam o usprawnieniach w grafice, nowych animacjach czy kawałkach muzycznych, bo takich rzeczy jest dużo więcej, a lista nie miałaby końca. Dlatego teraz chciałabym przejść do spoilerującej części, którą polecam czytać jedynie, jeśli już ukończyliście grę.
Spoiler!: Opinia o postaci: Yoshizawa Kasumi
A właściwie Sumire to najnowsza członkini Phantom Thieves, która jest gimnastyczką i przynajmniej początkowo, po odkryciu swojej Persony, nie popiera ideologii Złodziei i nie chce do nich dołączać, mimo iż ma oczywistego i długiego crusha na Rena. W zasadzie to zaprojektowaną ją z myślą, aby była dla niego kobietą idealną: jest słodka, grzeczna, pełna podziwu dla swojego sempai, kompletnie w niego wpatrzona i uzależniona, zręczna, wierna i bierna, bo nawet stroje i Persony ma do niego podobne. A chociaż naprawdę próbowałam ją polubić, to nie potrafiłam właśnie przez to, jak bardzo była w tym wszystkim mało wiarygodna.
Problemem Sumire było to, że przez swoje zachowanie doprowadziła do śmierci siostry – Kasumi, która poświęciła się, by wypchnąć ją spod kół pędzącego auta. W efekcie, przytłoczona poczuciem winy, Sumire postanowiła kontynuować marzenie siostry o zostaniu olimpijską gimnastyczką poprzez przejęcie jej osobowości. Od tej pory udawała, że jest Kasumi, ubierała się jak ona, przedstawiała jej imieniem, naśladowała charakter… a wszystko po to, by pozbyć się poczucia winy i nie wracać do swojego słabego i starego ja.
I może nie drażniłoby mnie to tak bardzo, gdyby po odkryciu prawdy Sumire w końcu przestała ciągle gadać o swojej zawiści i problemach oraz przepracowała traumy. Poważnie, to Kasumi umarła, ale w każdym dialogu Sumire tylko powtarzała „ja, ja, ja… biedna ja…” i czekała, czy Joker będzie jej współczuć. Więc tak, musieliśmy ją ciągle pocieszać i powtarzać jej, że jest wspaniała i skazana na sukces. A potem nagle: bam! Zgodziła się z naszą ideologią i chociaż wcześniej była gotowa walczyć o utrzymanie swojej iluzji, to dosłownie sekundę później przechodzi transformacje i już zrobi wszystko, co Joker jej powie… Za szybko, za mało wiarygodnie!
Może dlatego miałam do niej w sumie obojętne podejście? Próbowano zrobić połączenie kogoś, kto byłby słodko-dziecinny jak Futaba, dobroduszny jak Haru, zgrabny jak Ann i imponował Jokerowi jak Makoto. W efekcie dostaliśmy taki dziwny twór, z którym nie dało się identyfikować. I w sumie trochę żałowałam, że ten czas antenowy nie został przeznaczony na pozostałe dziewczyny. Ktoś ewidentnie próbował przedobrzyć, a ponieważ Sumire jest nam wciskana jako kanoniczna love interest praktycznie w każdej scenie, to bardzo trudno było mi potem jej tak nie traktować. Cóż, widać Joker, jednak nie lubi wyzwań, a przynajmniej nie tak, jak podejrzewałam 😛 Tutaj nie musi się bowiem nawet starać, aby zdobyć dziewczynę. Sumire dosłownie sama wepchnie mu się w ramiona.
Spoiler!: Opinia o postaci: Akechi Goro
Szalony detektyw powraca, aby dokończyć swoją przerwaną opowieść, po tym jak poświęcił się, aby ratować drużynę w trakcie przechodzenia pałacu Shido. Tym razem nie nosi już maski lekkoducha i zachowuje tak ponuro czy tak nienawistnie, jakbyśmy tego po nim oczekiwali. (W końcu odkryliśmy, że jest mordercą i ma na sumieniu co najmniej ojca Haru i matkę Futaby). To chyba był zresztą jeden z zabawniejszych dialogów, gdy Sumire po wspólnej wyprawie do Metaversu się upewniała: „Czy on tak zawsze?”, a Joker odpalił „Ta, stary, dobry Akechi” – po tym jak Black Mask zaszlachtował jakieś tam shadowy w tle, śmiejąc się szaleńczo.
Dlatego powiedźmy sobie szczerze, że Goro skradł nieco show w P5R, czyli niezbyt fortunnie doprowadzono do tego, że znowu antybohater trochę przyćmiewał protagonistów. (Ten sam problem miałam w „Danganronpa 2”, gdzie scenarzyści zapędzili się w uwielbieniu dla Nagito, ale widać Japończycy kochają swoich skrzywdzonych, obłąkanych chłopców…). Jakby bowiem nie patrzeć: to on domyśla się prawdziwych intencji nowego antagonisty, wymusza na Jokerze działanie, jest gotowy postawić na szali swoje życie, byle doprowadzić sprawę do końca… Nie oczekując przy tym litości, pomocy, ani nie szukając odkupienia.
Ma również sporo zabawnych scen z Jokerem np. gdy rywalizują, kto dłużej wytrzyma w łaźni albo będzie lepiej grał w bilard. Albo podpuszcza ekipę, że chce kogoś zamordować, a oni traktują to poważnie. Stąd dało się znacznie łatwiej uwierzyć w ich trudną i nieco pogmatwaną, ale silną więź. I o ile w dawnej Personie Akechi trochę mi wisiał, o tyle tutaj cieszyłam się, że powrócił w nowym, znacznie lepszym wydaniu. Wreszcie zdołałam go polubić. Miło też było spędzić w jego towarzystwie dla odmiany trochę czasu, bo wcześniej dosłownie pojawiał się po to, by na chwile być w drużynie, zdradzić i umrzeć. A wszystko w ciągu jednego rozdziału!
Spoiler!: Opinia o postaci: Maruki Takuto
To psycholog, który pojawia się w szkole po wydarzeniach z Kamoshidą, by wspomóc roztrzęsionych tym wszystkich uczniów, a tak naprawdę jest nowym antagonistą. W czym ma to dosłownie napisane na czole, tak słodko i nieporadnie się zachowuje. Jego marzeniem jest stworzenie świata, gdzie nie byłoby bólu, a wszyscy żyliby szczęśliwie, bo w wyniku najzwyczajniejszych, pechowych okoliczności, sam stracił miłość swojego życia – Rumi. Dlatego, niestety, to taki mało oryginalny Obito z tej serii, który poświęci wszystko dla swojej iluzji. Pojawił się zresztą zupełnie jak Kaguya w ostatnim arcu „Naruto” czyli dosłownie z… znikąd, zaraz po tym, jak rzekomo pokonaliśmy głównego antagonistę = świętego Graaala, aby zająć jego miejsce.
Na pewno jakąś tam świeżością było to, że nie miał wobec bohaterów wrogich zamiarów, a po prostu chciał realizować swój cel, ale serdecznie rozbawiło mnie ile, w jego wątku było nawiązań do różnych, znanych anime. Wspomniałam już o „Naruto”. Warto więc dodać, że finalna walka przypomina w zasadzie starcie z Erenem uwięzionym w tytanie, bo taką ostatecznie formę przyjmuje jego Persona = Adam Kadmon. Mogli więc jeszcze tylko na jakimś etapie załatwić Marukiemu słomkowy kapelusz i w ogóle byłoby combo… (W końcu w grze mamy już seiyuu od Choppera = w roli Morgany, którego Persona nazywa się Zorro 😉 )
A czy podobał mi się jego wątek? Eee…. Nieszczególnie. Głównie dlatego, że wszystko było tam tak szalenie przewidywalne i jedynie same pojedynki oraz przerywniki filmowe budziły moje zainteresowanie. Od początku jednak cała jego motywacja i działanie były nam podane na złotej tacy. W samym zaś pałacu Marukiego męczyły zwłaszcza ciągłe zagadki, których miałam wrażenie, że było więcej od faktycznej walki. Ale może właśnie taki miano pomysł na to miejsce? Bo było bardziej… pacyficzne?
Z drugiej strony szkoda, że w zasadzie bohater nie miał większych rozterek, jaką decyzję podjąć, bo nie zostawiono żadnego pola do ciekawych dyskusji. Z miejsca wiedzieliśmy, że jedynym dobrym rozwiązaniem jest się po prostu z Marukim nie zgodzić, a on nawet nie potrafił przedstawić swojego planu w taki sposób, aby pojawił się jakiś dramat czy dylemat. Ba! Bohaterowie dość lekko podeszli do tego, że czas zrezygnować z iluzorycznej rzeczywistości, gdzie spełnili swoje marzenia… bo Joker tak chce i uważanie inaczej byłoby nie fair względem lidera. Tymczasem, zwłaszcza w przypadku osób, które ponownie musiały „przeżyć śmierć” swoich bliskich, powinno to być jednak znacznie bardziej skomplikowane…
Podsumowanie
A teraz, przechodząc do konkluzji, czy zamierzam Personę 5 Royal polecić? Jeśli nie graliście w nią nigdy, to zdecydowanie tak, ale jeśli to wasze kolejne podejście… yhhh. Znacznie bardziej cieszyłabym się, gdyby zaoferowano nam po prostu DLC do podstawki. Zostałam bowiem zmuszona do przejścia dokładnie tego samego, ale nieco podmalowanego contentu. Tyle że, powiedzmy sobie szczerze, ta gra była gigantyczna i pochłonęła ponad tydzień mojego życia. I to dla kilku, niezbyt interesujący fabularnie, nowych scen. W czym sam tytuł również kosztował nie mało, bo w zależności od edycji to od 250 do 500 zł. Za – przypomnijmy – w 80% dokładnie tą samą grę!
Co więcej, jeśli liczyliście na jakieś fajne nagrody za wczytanie starego save’a i rozpoczęcie od razu przygody z P5R od „new game +”, to możecie obejść się smakiem. Dostaniecie dosłownie kompletny syf, za ten cały, ogromny wysiłek, który włożyliśmy poprzednio = trochę kompostu dla roślinek, parę potionów i garstkę monet. Niezniszczalny wytrych? Odblokowany Satanael? Specjalne przedmioty, by szybciej wbijać wpływy u towarzyszy? Nope. Nada. Zero. Null… Bawcie i cierpcie od samiuteńkiego początku. Czyli zagrajcie po raz 3.
Jeśli jednak jesteście olbrzymimi fanami serii, kochacie Jokera i paczkę, tęsknicie za polowaniem na Persony i macie zbędne kilka godzin dziennie… to czemu nie? Ja trochę żałuję, że dałam się porwać magii premiery i nie poczekałam na jakąś wyprzedaż. Mój portfel zniósłby to znacznie lepiej. Stąd jedyne co mi rekompensuje ten wysiłek, to jak już wspominałam lepsze zakończenie. Wcześniej bardzo mnie drażniło, że opowieść w zasadzie zatoczyła bezsensowne koło. Tym razem zostaliśmy jednak zostawieni ze znacznie ciekawszymi… możliwościami? A może nawet obietnicą oficjalnej kontynuacji? (Celowo nie wspominam o „Persona 5 Scramble: The Phantom Strikers”, bo widać, że to bardziej taki filler i wyciskacz kasy).
Cudowna „Persona 5” w wersji Royal faktycznie stanowi fajne ukoronowanie serii. Polecałabym ją jednak z czystym sumieniem tylko absolutnie świeżym graczom, bo spodziewam się, że starych wyjadaczy czeka jednak duża dawka rozczarowania. Niby wszystko zostało zrobione lepiej i dostajemy więcej… ale to jednak nie to, na co czekałam. Krótsze DLC albo nowa gra, byłaby w moim odczuciu znacznie lepszym rozwiązaniem. Dlatego duża szkoda, że ostatecznie nie zdecydowano się pójść w tym kierunku. „Persona 5 Royal” błyszczy, temu nie przeczę, ale to trochę złudne pięknego Złotego Graala…