Co by się stało, gdybyśmy mieli okazje poznać w realu postaci, którymi kiedyś tylko sterowaliśmy? Takie doświadczenie spotyka bohaterkę gry „Dot Kareshi”, która w wyniku buga przenosi się do pikselowego uniwersum swojego ulubionego jRPG „Ultimate Quest”, a tam już czeka na nią 12 panów, którzy nie zawsze są jej wdzięczni za to, jak się z nimi obchodziła…
- Tytuł: Dot Kareshi -We’re 8bit Lovers- (ドットカレシ-We’re 8bit Lovers-)
- Oryginalny tytuł: ドットカレシ-We’re 8bit Lovers-
- Data wydania: JP: 2013-07-05
- Developer: Rejet
- Wydawca: Rejet
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: japoński, angielski (unofficial patch)
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
- Mój czas gry: ok. 5 h na jedną część (10-15 na całość).
Bohaterowie
Główna postać:
Imię: Nieznane O bohaterce wiemy tylko, że jest graczką i Ultimate Quest to jej ulubiona seria. Nie ma jednak pojęcia jak jej styl gry wpływa na postaci… |
Recenzje ścieżek:
Dot Kareshi – We’re 8bit Lovers! I ~The Legendary Maiden~
Hero Part I ~The Legendary Maiden~ <<RECENZJA>> | |
Wizard Part I ~The Legendary Maiden~ <<RECENZJA>> | |
Priest Part I ~The Legendary Maiden~ <<RECENZJA>> | |
Thief Part I ~The Legendary Maiden~ <<RECENZJA>> | |
Monk Par II ~The Sky’s Kiss~ <<RECENZJA>> | |
Beastmaster Par II ~The Sky’s Kiss~ <<RECENZJA>> | |
Dancer Par II ~The Sky’s Kiss~ <<RECENZJA>> | |
Knight Par II ~The Sky’s Kiss~ <<RECENZJA>> | |
Slime Part III ~Bride of Darkness~ <<RECENZJA>> | |
Dark Knight Part III ~Bride of Darkness~ <<RECENZJA>> | |
Dark Lord Part III ~Bride of Darkness~ <<RECENZJA>> | |
Villager Part III ~Bride of Darkness~ <<RECENZJA>> |
Recenzja
Jakiś czas temu wspominałam na blogu, że moją prawdziwą, pierwszą i grową miłością było RPG. Do dziś zdarza mi się pisać scenariusze i prowadzić sesję dla grona znajomych. Nigdy więc tak naprawdę nie porzuciłam tego hobby i przygody w stylu „magia i miecz” nie są mi obce. Nawet jeśli trochę trącą naiwnością. W każdym razie długo zbierałam się do zapoznania z serią „Dot Kareshi”, bo chociaż połączenie roleplaying game z otome brzmi interesująco, to jednak zniechęcała mnie długość tego tytułu. I nie chodzi wyjątkowo o czasożerność, ale wręcz przeciwnie. Skoro jedna część gry, według różnych źródeł, zajmowała od 2 do 5 godzin, to nie spodziewałam się po prostu interesującej fabuły. A wtedy pojawiało się pytanie: czy w ogóle warto zaczynać? Ostatecznie jednak nie było tak źle, jak podejrzewałam. Jako parodia szablonowych fantasy i pewnych stereotypów „Dot Kareshi” sprawdzało się wyjątkowo dobrze. Po prostu nie powinno się mieć wobec niego zbyt wielkich oczekiwań, a wtedy człowiek nie będzie zawiedziony. Nie jest to opowieść z jakimiś rozbudowanymi bohaterami, o tajemniczej przeszłości, ze zwrotami akcji czy powolnym developmentem relacji.
Nope, akcja „Dot Kareshi” dosłownie przenosi nas do wnętrza oldschoolowej, pikselowej gry RPG o tytule „Ultimate Quest”. W wyniku pewnego buga MC zostaje zmuszona wziąć udział w niebezpiecznym zadaniu. Tylko tak będzie mogła powrócić do swojego świata. A że wcześniej zaniedbywała wszystkie questy poboczne (włącznie z tymi z wioski startowej – jak zabicie pierwszo-poziomowych potworów) i brnęła z fabułą do przodu, po trupach, byle tylko pokonać Demonicznego Lorda, to poznani w grze love interest może i mają wymaksowane staty od grindowania, ale nie zmienia to faktu, że tak brutalny styl gry odbił się na ich osobowości. To dlatego prawie każdy z nich ma do bohaterki o coś pretensje np. o zmienienie domyślnego imienia, a to za zignorowanie backstory, za wyłączenie efektów wizualnych, za nierozwijanie ekwipunku, za wystawianie na zbyt wielkie ryzyko, za nie dołączenie do drużyny itd.
Nie znaczy to jednak, że są do niej nastawieni antagonistycznie. Wręcz przeciwnie! Praktycznie każdy z love interest z radością, z miejsca przystępuje do jej fizycznego i słownego molestowania, bo obserwowali ją wcześniej, podczas gry, gdy wydawała im polecenia, ale nigdy nie mogli przekroczyć tej magicznej bariery ekranu. To dlatego z miejsca zapałali do niej silnym uczuciem, nawet jeśli traktowała ich czasami bardzo okrutnie. Zresztą MC w tej grze jest bezimienna, beztwarzowa i wielu sytuacjach niema. (Zamiast jej odpowiedzi widać tylko ikonki z emocjami – jak serduszka czy wykrzykniki). Ciężko więc rozpatrywać ją w kategorii samodzielnej postaci, a robi raczej tylko za taki place holder na CG. Co akurat mi zbytnio nie przeszkadzało, bo i tak mam wrażenie, że nie wniosłaby do tej krótkiej fabuły wiele od siebie. W odróżnieniu od panów, którzy byli bardzo barwni.
Stąd w pierwszej części gry Dot Kareshi – We’re 8bit Lovers! – The Legendary Maiden poznajemy podstawy uniwersum i mamy możliwość podjąć się zadania dla iście klasycznego składu drużyny: Wojownika (w tłumaczeniu „Hero”), Maga, Kapłana lub Złodzieja. Z czego panowie, chociaż ładnie zaprojektowani i wyposażeni w głosy utalentowanych seiyuu, są pozbawieni wyrazistych cech osobowości i nie wychodzą poza swoje role. Czyli Wojownik jest odważny, Mag ciekawski i sarkastyczny, Złodziej chciwy i spostrzegawczy, a Kapłan narcystyczny, ale pomocny. Wykonanie zadania dla któregokolwiek z nich nie tylko pomoże naszej MC wrócić do domu, ale też odblokuje epilog dla danego love interest. Z czego możemy z naszym wybrankiem albo na stałe zamieszkać wewnątrz „Ultimate Quest”, albo zabrać go do siebie. A chociaż to te drugie rozwiązanie jest uznawane za „best ending”, to moim skromnym zdaniem, pozostanie w świecie RPG miało, z fabularnego punktu widzenia, znacznie więcej sensu. (Nie musieliśmy porzucać przyjaciół, a czasami tylko tak mogliśmy faktycznie pomóc panom pozamykać jakieś wątki np. z siostrą Dark Knighta).
Co zaś się tyczy samych questów: to z Wojownikiem będziemy zdobywali legendarny miecz, ze Złodziejem próbowali wykraść tiarę Królowej Wróżek, z Magiem walczyli z nieumarłymi i próbowali posiąść potężny grimuar, a z Kapłanem zbierali unikalne zioła, aby powstrzymać zarazę.
Znacznie ciekawiej na tle powyższego teamu prezentował się czteroosobowy skład drużyny uzupełniającej, który pojawił się w następnej części: Dot Kareshi – We’re 8bit Lovers! II ~The Sky’s Kiss~. Przede wszystkim dlatego, że panowie byli zabawniejsi, a w swoim romansowaniu – odważniejsi. Tutaj dla odmiany dostaliśmy wciąż krwawiącego z nosa, z podekscytowania Mnicha, którego misją jest stoczenie pojedynku, sadystycznego shotę i Władcę Bestii w jednym, pragnącego wytresować smoka, uwielbiającego dostawać obrażenia Paladyna oraz lekkomyślnego, ale szalenie zręcznego Tancerza, który przez innych uważany jest za idiotę, ale potrzebują jego zdolności leczniczych.
Na dodatek, w ostatniej części – We’re 8bit Lovers! III ~Bride of Darkness~, pojawiają się nawet antagoniści! W tym sam Lord Demonów, który był głównym bossem, póki bohaterka nie odebrała mu szacunku do samego siebie i nie pokonała jednym ciosem w decydującym starciu. Następnie: prawa ręka władcy ciemności i jego ochroniarz – Dark Knight – z bardzo tragicznym backstory i masą żali do protagonistki, o to jak został przez nią zignorowany i poniżony. Trzeci love interest to nisko levelowy potwór Slime, który na potrzeby spotkania z MC przyjął postać człowieka, ale wciąż chce się z nią „stopić w jedno”. A na koniec mamy 100% NPCa, czyli Wieśniaka, sprzedającego przejezdnym zioła i nie posiadającego żadnych specjalnych mocy… ale skrywającego pewien ciekawy sekret. Cóż, będzie się działo!
W czym budowa gier jest zawsze taka sama. Najpierw przechodzimy krótki prolog, który wyjaśnia jak MC znalazła się w „Ultimate Quest”, potem musimy wybrać „Zadanie” jednego z panów, aby odblokować jego ścieżkę, wskazać poprawne odpowiedzi z drzewa dialogowego i zobaczyć jeden z dwóch endingów. Każda część ma również coś w rodzaju „neutralnego” zakończenia, w którym nasza bohaterka, co prawda nie nawiązuje romansu, ale zostaje z całą ekipą w 8-bitowym świecie. Co zaś się tyczy pewnych usprawnień, podobała mi się obecność opcji „jump”, która umożliwiała automatyczne przeniesienie się do następnego wyboru. Zawsze bardzo przyspiesza to cały proces odblokowywania wszystkich zakończeń, zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze ślamazarnym „skip” i cieszę się, gdy twórcy umożliwiają takie swobodne „przeskakiwanie”. Bo w sumie – poza sztucznym nabijaniem czasu gameplaya – czemu takie gapienie się na przewijany tekst służy?
Ale z fajnych rzeczy to nie wszystko! Poza samą fabułą z menu głównego możemy sobie również przejrzeć interesujące nas extrasy: takie jak słowniczek (co może się przydać osobom niezaznajomionym z takimi nazwami jak „potiony”, „grind”, „mob” i inne śliczności), galerię z CG, odtwarzacz muzyki, pokój (gdzie można wypytać danego love interest np. o hobby czy o to, co myśli o MC), reklamy innych gier od Rejet oraz listę płac.
A czy warto „Dot Kareshi” kończyć w takim porządku, w jakim pojawiały się na rynku? Cóż, teoretycznie nie ma to większego znaczenia, ale panowie z dalszych części będą odnosili się do tego, co widzieliśmy w jedynce. Ze względu też na pewną, zabawną niespodziankę, polecam zostawienie sobie ścieżki Villagera na sam koniec. Osobiście więc trzymałam się narzuconej kolejności, ale już postacie wybierałam w obrębie części dowolnie. Wedle tego, czyj projekt podobał mi się najbardziej.
Zdecydowanie polecam grę. Szczególnie jeśli macie słabość do RPG, bo pewnie wtedy wiele z parodiowanych motywów np. bezużyteczność Mnicha, niezaopatrzenie w potiony, czy podlizywania się uzdrowicielowi przypomni Wam wasze własne zmagania z innych tytułów. Z pełnym przekonaniem uznaje, że był to jeden z bardziej uroczych otome-fillerów jakie ostatnio kończyłam. Absolutnie czasowo niezobowiązujący i w sam raz do przeklikania np. podczas przerwy na kawę czy tam herbatkę. No i przede wszystkim doskonale wykonany! Znani seiyuu, świetna oprawa wizualna i po 4 CG na każdą postać do odblokowania. …I na co mam teraz marudzić? Może tylko na to, że jeśli chcecie grać po angielsku, to musicie sobie pobrać do „Dot Kareshi” nieoficjalnego patcha…?