Karma/Klaude był zdecydowanie moją ulubioną postacią z poprzedniej części gry, za to, że był najbardziej złożony i najmniej „papierowy” ze wszystkich chłopaków. Potrafił się obrazić, sfochować, czuć bezsilny, zachowywać egoistycznie, ale też zaskakiwać dobrą radą, pogodą ducha i poczuciem humoru. W jego przypadku opowieść skończyła się dla mnie tak, jak powinna. Nie czułam więc specjalnej potrzeby sięgania po fandisc, ale zawsze miło jest zobaczyć, co tam słychać u starych znajomych.
Akcja Cinderella Phenomenon Evermore dzieje się dwa lata po głównej fabule z „jedynki”. Klaude, będąc już oficjalnie narzeczonym Lucette, całe dnie spędza z nią na zamku, ucząc się do swojej nowej roli – przyszłego męża najpotężniejszej wiedźmy i opiekunki magicznego kryształu. Bo chociaż Klaude był pierworodnym i tak naprawdę dziedzicem korony Brugantii, to musiał ustąpić na rzecz młodszego brata. W końcu Brungatia nie zgodziłaby się, aby przez ten nieoczekiwany sojusz, stracić swoją niezależności kosztem Angielle. W każdym razie, nawet po emocjonalnych/politycznych zmianach, dynamika parki pozostaje dokładnie taka, za jaką pokochaliśmy ich wcześniej. Klaude jest nadpobudliwy, ostentacyjny w okazywaniu uczuć, łatwo popada w samo zachwyt… a Lucette go stopuje i zapewnia zimny prysznic.
Dalej razem ćwiczą szermierkę – chociaż księżniczka czasami oszukuje i używa magii, szkolą się pod okiem króla Angielle, uczestniczą w naradach, odwiedzają Marchen… i szykują do dwóch ważnych wydarzeń. Pierwszym są urodziny Lucette, z czego Klaude robi, oczywiście, ogromne widowisko. Jak się dowiadujemy, już w poprzednich latach, potrafił sporo przesadzać, np. serwując jej gigantyczne ciasto, które trzeba było przewieść na wozie albo chór śpiewaków pod oknem itd. (Co bynajmniej nie cieszyło jego przyszłego teścia, bo przekraczało planowany budżet…).
A drugim z eventów jest królewski ślub. I to właśnie z tego powodu na dworze Angielle pojawia się o miesiąc za szybko brat Klauda – Lance, który jest obiektem westchnień Emelaigne i zarazem dość wierną kopią swojego starszego rodzeństwa. Tak samo przystojny, wygadany, utalentowany… itd. czyli full serwis, chociaż obaj panowie skrywają przy tym wiele kompleksów, zazdrości i niepewności. Na szczęście fabuła w Cinderella Phenomenon Evermore nie idzie na skróty i nie serwuje nam po prostu trójkąta miłosnego, czego przez chwile się obawiałam, bo to standard dla gier otome. Postacie mają jednak tutaj najwyraźniej więcej rozsądku, więc nie powodują sytuacji, które mogłyby się odbić na polityce ich królestw.
Zamiast tego Klaude jest uszczypliwy dla Lanca, bo ma wrażenie, że ten zabrał mu coś, co do niego należało, a teraz non stop pokazuje, jaki jest z tego powodu zestresowany i bezradny. Co w sumie było ciekawym pomysłem na problem. Jakby bowiem tak się zastanowić, chociaż nie wątpimy w to, że Klaude kochał Lucette i zrobiłby dla niej wszystko, to jednak rezygnacja z korony i funkcji, do której uczył się całe życie, musiała być dla niego bardzo trudną decyzją. Zwłaszcza że jak sam przyznaje, w Angielle panowały kompletnie inne zwyczaje. O ile w Brugantii zawsze uważano go za „królewicza idealnego”, któremu wszystko przychodzi z łatwością, tak tutaj – przez odmienność kulturową – nie jeden raz, nie dwa, musiał mierzyć się z dezaprobatą rady i króla Genaro.
Nie trudno również sympatyzować graczowi z Lancem, który nagle znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. W końcu był drugi w kolejce do tronu, zawsze w cieniu utalentowanego rodzeństwa, skazany najpierw mierzyć się z chaosem po jego tajemniczym zniknięciu (gdy Klaude uciekł, aby nie zdradzić się ze swoją klątwą), a potem z decyzją o opuszczeniu Brugantii z powodu „prawdziwej miłości”. Dość zabawnie było więc obserwować, jak to w „Lodowej Księżniczce” znalazł sobie powierniczkę trosk i dyplomatkę w jednym, bo Lucette starała się zapobiegać każdej eskalacji konfliktów między rodzeństwem. Wreszcie zaniepokojony o Emelaigne Rod także był miłym widokiem. Nic więc dziwnego, że Klaude i Lucette nie odmówili sobie przyjemności podręczenia go paroma docinkami.
To, co jednak mi się nie podobało i uważam za dość dziwne, to motyw koszmarów MC. Rozumiem, że pokazywało nam to, jak rozwinęły się jej moce, ale sama scenka… zupełnie do niczego nie prowadzi. Nigdy tak naprawdę nie dostajemy żadnych informacji, czym były te sny i skąd się wzięły. Obawiam się więc, że wprowadziły do fabuły tylko taki nowy, niewyjaśniony wątek – być może jako podłoże do przyszłego fandiscu, ale póki co zupełnie niepotrzebny. Podobnie jak motyw z prezentem (laleczkami Pięknej i Bestii), z którego nie bardzo było wiadomo, co Klaude próbuje przez to powiedzieć. Sama Lucette martwi się, że jej ukochany dalej może myśleć o sobie, jak o potworze i coś przed nią ukrywać, chociaż obiecał, że nie będzie już między nimi żadnych tajemnic, ale ponownie jest to tylko taki urwany wątek…
Z ciekawostek: gra umożliwia nam podejście do pojedynku rodzeństwa na dwa sposoby. Pierwszym jest starcie przy użyciu broni białej, co daje Klaudowi oczywistą przewagę, a drugim partia szachów – gdzie przoduje Lance, ale to podejście podobało mi się znacznie bardziej. Przede wszystkim dlatego, że faktycznie dzięki szachom uczono w przeszłości władców strategii, a po drugie… bo Klaude jest tam naprawdę cholernie irytujący i rozumiałam narastającą frustrację Lanca. Gdy tylko starszy książę zaczyna przegrywać nad planszą, to włączają mu się przemówienia i usprawiedliwienia, że prawdziwy król nie poświęca bezmyślnie pionków, więc chodzi tak naprawdę o ocalenie większej liczby figur itd. Nic zatem dziwnego, że młodszemu księciu puściły nerwy. W końcu to miała być walka umysłów, a nie wykład z filozofii (z protekcjonalnym traktowaniem swoich odbiorców). Myślę więc sobie, że ta wersja ich rywalizacji była bardziej dynamiczna i emocjonująca.
Suma summarum w zakończeniu 1# Lucette organizuje dla ukochanego „Midnight Ball”, aby miał chociaż namiastkę tradycji ze swoich rodzinnych stron i w podzięce za urodzinową imprezę-niespodziankę, jaką zrobił dla niej w Marchen. Kobieta zakłada nawet swoje kryształowe pantofelki, które zostały jej po zdjęciu klątwy. W zakończeniu 2# pogodzone rodzeństwo żegna się przy bramie, a Emelaigne zawodzi nad swoją sytuacją, bo przez ich obecne koligacje nie będzie mogła zostać żoną przyszłego króla Brugantii. …ej, chwila. A problemem nie było tak naprawdę jej niskie urodzenie? Znowu nie rozumiem dlaczego twórcy Cinderella Phenomenon uważają małżeństwa krewnych w rodzinach królewskich za jakiś temat tabu. To się działo wszędzie, na przestrzeni wielu wieków, w każdym zakątku świata. W końcu chodziło o „czystość krwi”. Dlaczego więc w Angielle wszyscy mają z tym taki problem?
Tak czy inaczej, w scenariuszu nie zapomniano również wspomnieć o „Karmie” – czyli fałszywej personie, która pomagała Klaudowi ukrywać klątwę, ale piękna kobieta przeszła do miejskiej legendy, jako przejezdna wróżka oraz o Rumpelu, który wraz z Annice otworzyli własną klinikę. Miło więc było zobaczyć ich razem i na dodatek robiących coś sensownego. W sumie, dzięki temu spotkaniu, panowie mogli pokłócić się nawet w trójkę, bo Lance także z miejsca zapałał do doktorka wrogością.
A to prowadzi mnie do podsumowania, że w sumie nie potrzebowaliśmy tego fandiscu, bo absolutnie nie wniósł niczego nowego albo czegoś, czego byśmy się nie domyślali. Choć i tak przyjemnie jest poobserwować main bohaterów wreszcie zakochanych i szczęśliwych, bez żadnych większych dylematów. Te 5 rozdziałów wcale mi się nie dłużyło, ale też nie wciągnęły mnie jakoś szczególnie. Ot, po prostu były, i to trochę tak jak ze znajomymi, których nie widzisz masę lat, ale potem okazuje się, że w zasadzie u nich wszystko po staremu, więc nic nie straciłeś. Karma/Klaude miał stosunkowo pozytywną historię już w grze głównej, więc i tym razem nie było tu miejsca na zbyt wiele dramy, bo wszystko zmierzało do jeszcze szczęśliwszego finału. Czy potem, na ich różowym niebie, pojawią się jakieś burzowe chmury? Całkiem prawdopodobne, bo mam wrażenie, że nowe moce Lucette mogą jej jeszcze napsuć trochę krwi, a bycie spadkobiercą Hildyr nie pozostanie procesem kompletnie bezbolesnym.
Dla fanów Klauda to bardzo urocze DLC, ale jeśli nie przepadaliście za jego postacią, to obawiam się, że główny problem historii nie jest na tyle interesujący, aby zaintrygować Was na dłużej. Szczególnie że tak jak np. w przypadku ścieżki Fritza, twórcy przesadzają z powtarzalnością niektórych „sweetaśnych” opisów. Np. ile razy można komuś odgarnąć włosy czy pocałować w czoło? – nic by się nie stało, jakby wywalono tak z połowę, bo to przecież nie przecinki i przy takim zagęszczeniu zdradzają braki warsztatowe. Ale to już cała krytyka.