„Perseverance” to visual novel z gatunku horroru, skupiona na tematach przetrwania i odkupienia swoich win. W części pierwszej grasz jako Jack – ojciec walczący, by utrzymać swoją rodzinę razem, który nagle znajdzie się w samym środku przerażających wydarzeń. (źródło: Steam)
- Tytuł: Perseverance
- Developer: Titanite Games, Bit Golem
- Wydawca: Falcon Games S.A.
- Pełen dźwięk: brak
- Napisy: angielski, polski, rosyjski
Recenzja
Uwaga: obecnie dostępne są już wszystkie epizody. Recenzja poniżej obejmowała tylko part 1, który teraz można już ograć za darmo. Gra do pobrania TUTAJ.
„Perseverance Part: 1” to pierwszy epizod zapowiadanej przez studio Titanite Games serii, która przenosi nas do zapomnianego przez świat miasteczka Grey Ville, znajdującego się w pobliżu bazy wojskowej. Cóż, brzmi jak przepis na katastrofę, co nie? I tak też się dzieje! W zasadzie nie ma co we wstępie owijać w bawełnę i z miejsca zdradzę, że mamy do czynienia z tytułem o tajemniczej chorobie, która przemienia ludzi w potwory. Takie „The Walking Dead” tylko opowiedziane raz jeszcze, z innymi bohaterami, problemami i zwrotami akcji. Ale z zombie w popkulturze jest jak z „małą czarną” w garderobie. Nigdy nie wychodzą z mody.
Historię opowiedzianą w „Perseverance Part: 1” poznajemy z perspektywy Jacka Cuttera. Faceta, który mocno przypominał mi fuzję Kenny’ego z Lee, jeśli kojarzycie produkcję od Telltale. Z jednej strony jest takim typowym redneckiem, trochę nieudacznikiem, upartym i zdystansowanym typem, który przez swoją wizję „męskości” i „niezależności”, często rani najbliższą rodzinę. Z drugiej, w odróżnieniu od wspomnianego Kenny’ego, miał też delikatniejszą stronę. Kiedy córka – mała Hope – powiedziała mu, że nie bardzo chce siedzieć z nim w lesie i strzelać do zwierząt, bo wolałaby je hodować, to skłoniło go to przynajmniej do jakichś refleksji. (A nawet przyznał później przed samym sobą, że jego małżeństwo to patologiczny koszmar, bo ciężko na to razem z Natalii pracowali. Nice, dude! Przynajmniej dorosłeś do tego, by podzielić się odpowiedzialnością, bez zrzucania winy na partnera).
W każdym razie u Cutterów nie dzieje się dobrze. Natalii wypomina mężowi, że przez niego utknęła w jakieś dziurze i przerwała studia, a już dawno mogła zostać lekarzem. Jack ma z kolei za złe żonie, że nie daje mu decydować o kierunku wychowania córki, że podcina dziewczynce skrzydła i w sumie, to nie angażuje się wystarczająco w aktywności rodziny = łażenie po głuszy i strzelanie do zwierząt. I tak – od słowa do słowa – narasta rozm… eee… kłótnia. Bo niestety, to nie scena żywcem z piosenki Grzegorza Turnaua, ale z amerykańskiej dramy. Ale też, jak się tak porządnie zastanowić, to co oni mieli na tym odludziu robić, jak nie skakać sobie z nudów do gardeł? Liczyć wiewiórki na sosnach?
Nie zmienia to faktu, że jesteśmy niejako „uwiązani” do jednego bohatera, a jego perspektywa… cóż, na początku nie jest zbyt dynamiczna. Najpierw obserwujemy sprzeczki z rodziną, potem zakupy w małym miasteczku (gdzie pracuje sympatyczny Bob), później spotkanie podejrzanych nieznajomych (Nr 1# i 2# – z czego ta seksowniejsza jest jakąś tajną agentką), aż wreszcie przygotowanie do polowania, gdy Jack dociera do swojej łowieckiej chatki/męskiej samotni w samym sercu niczego. (Czyli ziemi, którą odziedziczył po swoim staruszku). Stąd początkowo historia toczy się bardzo powolnie – jak na wycieczce z przewodnikiem i turystami, któzy wszystko muszą sfotografować – bo tak naprawdę stanowi wstęp do opowieści. Wiecie, poznajemy miejsce akcji, problemy bohaterów i ich wzajemne relacje.
I to właśnie dlatego – na tym etapie – nasze wybory nie mają większego znaczenia i wydają się czysto kosmetyczne np. czy przeprosimy małżonkę, po tym jak wypomnieliśmy jej, że nie urodziła nam syna, czy będziemy dupkiem do końca i urwiemy gniewnie dyskusję? A co z irytującą nieznajomą? Czy Jack okaże trochę serca i da jej chociaż kurtkę, skoro kobita łazi obszarpana przy drodze, a może powie jej, by poszła precz? Takich wyborów nie ma zresztą wiele. Raptem kilkanaście w całym epizodzie, ale niezbyt mi to przeszkadzało. Póki narracja trzyma się konwencji i ma to wszystko jakieś ręce i nogi, to nie jestem przeciwnikiem stereotypów czy powolnego budowania napięcia. W końcu i tak wszyscy przeczuwamy, że zaraz zacznie się Armagedon. Możemy więc, póki co, raczyć się jeszcze z bohaterami kawą… eeee… whiskey (?)… i udawać, że wszystko trzymamy pod kontrolą.
No to *bam*! Faktycznie, w samej końcówce, na chwilę przed finałem epizodu, dowiadujemy się o tajemniczych wydarzeniach w pobliskim szpitalu oraz o interwencji wojska. Że niby jakaś kobieta pogryzła lekarza? I to nie dlatego, że wpadł jej w oko, a ona nie wiedziała za bardzo, jak do przystojniaka zagadać? Nope, inaczej pewnie cały personel by nam nie zdziczał. Stąd od razu wiemy, że od tego momentu akcja ruszy już z kopyta, a nasi rozkładający się, ulubieni pożeracze mózgów są już za progiem! Chyba że pełzną… wtedy dotarcie na miejsce zajmie im nieco więcej… [¬º-°]¬ [¬º-°]¬ [¬º-°]¬ …. ┌( ಠ_ಠ)┘
No to co mi się podobało? Po pierwsze: muzyka. Całkiem przyjemnie się jej słuchało, chociaż to nie tak, że dostaliśmy pełną, filmową ścieżkę dźwiękową. Pamiętajmy jednak, że mówimy o małej, niezależnej produkcji. Musimy więc mieć trochę wyrozumiałości. Po drugie: komiksowy, amerykański styl z charakterystycznym, grubym outlinem. Chociaż z tym punktem mam mieszane uczucia, bo obrazki były bardzo nierówne. Zgaduję, że za stronę wizualną odpowiadało kilka osób, o różnym poziomie umiejętności i zabrakło wyraźnego, jednoznacznego przewodnictwa. To dlatego obok ciekawych, stricte komiksowych kadrów trafiają nam się niedopracowane tła i odstające od reszty projekty postaci. Ale być może w drugim epizodzie te potknięcia zostaną naprawione? (W końcu od pracy nad oboma partami minęło nieco czasu. Ekipa miała szansę rozwinąć skrzydła). Wreszcie na uwagę zasługuje też niejednoznaczność postaci. Co prawda nie dokonujemy tu żadnych wielkich wyborów moralnych i poznajemy głównie Cutterów, ale Jack nie był taki zły, jak go początkowo malowano. Widać, że to tylko prosty, nieco zagubiony facet, którego wiele problemów w życiu przerosło. Może nas więc jeszcze czymś zaskoczyć.
A co nie zagrało? Brak opcji „skip” czy możliwości zobaczenia wcześniej przeczytanego tekstu? Da się bez nich przeżyć. Niespójność stylu? Również. Mnie w sumie najbardziej przeszkadzało co innego. Chodzi o jakość polszczyzny. Naprawdę bardzo się ucieszyłam, gdy odkryłam, że to wreszcie jakaś visualka w naszym rodzimym języku. Im jednak bardziej zagłębiałam się w fabułę, tym mój entuzjazm malał. Niestety, w „Perseverance Part: 1” konsekwentnie przewijają się różnego rodzaju błędy i niezręczności, które odbijają się na odbiorze. A czy wersja angielska prezentuje się lepiej? Nie jestem w stanie powiedzieć. Nie sprawdzałam. Trudno mi zatem stwierdzić, czy to tylko problem z pojedynczym tłumaczeniem, czy ogólnie z całą warstwą tekstową.
I teraz pewnie się zastanawiacie, czy w takim razie warto sięgnąć po ten tytuł? Otóż, powiem Wam szczerze, jeszcze nie potrafię ocenić. Ukończenie pierwszego epizodu „Perseverance” zajęło mi 66 minut i nie odczułam jakoś upływającego czasu. Jasne, to nie tak, że niesamowicie się wciągnęłam, ale przeszłam przez historię szybko i jestem skłonna zobaczyć, jak Jack sobie z tym wszystkim poradzi w następnej części. Zawsze bowiem dobrze bawię przy filmach o zombie, dylematach moralnych i ogólnie opowieściach, które zmuszają bohaterów do trudnych wyborów. Ale mówię to z perspektywy fana konwencji. A czy twórcy faktycznie zaserwują nam zapowiedziane wyzwania w przyszłości i naprawią – po jakiejś aktualizacji – polską wersję? Czas pokaże. Pozostaje trzymać kciuki, by rodzime studio stanęło na wysokości zadania i by historia Jacka Cuttera oraz jego bliskich utkwiła nam w pamięci równie pozytywnie, co innych pogromców nieumarłych.
Jest szansa, że to kupię
Może warto czasem kupić sobie inną grę typu visual novel niż otome?
(No nie licząc Railguna XD)
Zastanowię się 🙂