Liliana Adornato was born and raised in the church in the center of the Italian town of Burlone. Three criminal organizations control parts of the city, and Lili discovers that she is literally in the center of their turf wars. Her encounters with the leaders of the Falzone, Visconti, and Lao-Shu mafia lead to danger and distraction. Once Lili is drawn into the shadowy world of crime Families, she realizes there is no going back. (źródło: Nintendo eShop)
- Tytuł: Piofiore: Fated Memories, Piofiore no Banshou (ピオフィオーレの晩鐘)
- Developer: Design Factory Co., Ltd. & Otomate
- Publishers: Aksys Games
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Scenariusz: Kazura Ringo
- Ilustracje i projekt postaci: RiRi
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Piofiore no Banshou -Episodio 1926- (fandisc)
Bohaterowie
Główna postać:
Liliana “Lili” Adornato Postać gracza, chroniona dziewczyna z kościoła, która przeżyła swoje życie we względnym spokoju w mieście pełnym przestępczości i mafii. |
Ścieżki / dostępni love interest:
Dante Falzone Młody capo rodziny Falzone. Mimo wieku jest prawowitym spadkobiercą, który słynie z bezwzględności dyscypliny. <<RECENZJA>> | |
Nicola Francesca Kuzyn Dantego i prawa ręka capo. Choć wydaje się być dżentelmenem, bywa bardziej przebiegły i bezwzględny od swojego krewnego. <<RECENZJA>> | |
Gilbert „Gil” Redford Szef rodziny Visconti – wrogów Falzone. Kocha wolność i nie lubi być krępowany przez jakieś nikomu niepotrzebne tradycje. <<RECENZJA>> | |
Orlok Cichy i bardzo religijny młody człowiek, który działa jako informator dla kilku różnych grup. Jego dokładne pochodzenie nie jest znane. <<RECENZJA>> | |
Yang Zimny i kapryśny przywódca Lao Shu, organizacji powiązanej z chińską mafią. Zabijanie czy gwałty traktuje jako rozrywkę. <<RECENZJA>> | |
Henri Lambert Postać, której historie poznajemy dopiero w True Route, czyli po ukończeniu pozostałych wątków. <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Yang ⊳ Orlok ⊳ Henri ⊳ Dante⊳ Nicola ⊳ Gilbert (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Gry od Otomate zawsze dało się podzielić na dwa rodzaje. Słodkie, nieco naiwne, ale sympatyczne opowiastki w stylu „Beast and Princess” czy „Eternal Vows” oraz emocjonalne, pełne smutnych zwrotów akcji dramy, jak „Hakuoki” czy „Scarlet Fate”. „Piofiore: Fated Memories” wyznacza jednak w tym zestawieniu nowy kierunek. Nie mam wątpliwości, że domyślnie ta gra miała być skierowana do nieco starszego odbiorcy, ale do ostatniej chwili twórcy nie mogli się zdecydować, jak bardzo chcą ją odróżnić od swojego dotychczasowego stylu. To dlatego, miejscami, wyszło im to całe eksperymentowanie koszmarnie, ale to nie tak, że przygotowuje się do wieszania psów na całej grze.
Nope, „Piofiore: Fated Memories” to przede wszystkim produkcja bardzo nierówna. Taka, która ma świetne ścieżki, mocne endingi i wyraziste postaci… ale potrafi też zanudzić, wywołać napady ironicznego śmiechu, albo szoku z niedowierzania. To również prawdziwa galeria absolutnie antypatycznych love interest, bo dosłownie każdy z nich miał sporo za uszami. Drażniło mnie to niepomiernie w „Ozmafii”, która również – w jakimś stopniu – nawiązywała do konwencji gangsterskiej, ale tutaj mam wrażenie, że po prostu nie dało się postąpić inaczej. W końcu mamy do czynienia z prawdziwymi przestępcami, głowami mafijnych rodzin, zabójcami na zlecenie, a ich przygody zostały osadzone w fikcyjnym mieście Burlone, w bardzo burzliwym 1925 roku.
Przypomnijmy, że w tym czasie Królestwo borykało się z ogromnymi problemami finansowymi, bezrobociem i głodem po wojnie, co ułatwiło doczłapanie się do władzy zbrodniarzowi Mussoliniemu i jego Partii Faszystowskiej. Na ten temat nie dowiemy się jednak z gry zbyt wiele, bo na każdym kroku z narracji przebijała się absolutna nieznajomość tematu ani realiów. Zupełnie jakby twórcy nie odrobili pracy domowej albo zapoznali się z miejscem i czasem akcji tylko powierzchownie. Stąd co chwila będą nas bombardowali jakimiś wyszukanymi nazwami z włoskiej kuchni, ale bohaterowie będą beztrosko obojętni na wielką politykę, która miała wpływ również na ich życie. Podobnie jak w tragiczny sposób zostaną przedstawione wszystkie wątki nawiązujące w jakimś stopniu do kościoła katolickiego. Głównie dlatego, że japońscy scenarzyści nie mieli pojęcia, ani wyczucia, jak poprawnie przedstawić kompletnie obcą sobie kulturę i wierzenia, a ich interpretacje europejskiego systemu wartości czy moralności wyszły pokracznie.
A czemu o tym w ogóle wspominam? Ano, z powodu głównej osi fabularnej. Naszą bohaterką w „Piofiore: Fated Memories” jest bowiem „córka Kościoła”. Liliana Adoranto to sierota wychowana przez zakonnice w Burlone, które ukrywały przed dziewczyną bardzo ważny fakt o jej wielkim przeznaczeniu. Los MC jest w jakiś tajemniczy sposób powiązany z mafijną rodziną Falzone, ale postaram się unikać za wszelką cenę spoilerów. W każdym razie dziewczyna znajduje się pod ich ostrożną obserwacją, nawet jeśli sama nie jest tego zbytnio świadoma. A wszystko, dlatego bo ma jakieś istotne znaczenie dla Wiary. Nic zatem dziwnego, że szybko staje się obiektem zainteresowania również pozostałych stronnictw, które kombinują jakby tu użyć bohaterki jako karty przetargowej. Władzę nad Burlone, poza Falzone, współdzielą jeszcze dwie inne, potężne grupy. Odnoga chińskiej mafii – Lao-Shu, która zajmuje się rozprowadzaniem narkotyków i handlem żywym towarem oraz rodzina Visconti – która przyjmuje w swoje szeregi ludzi o mieszanym pochodzeniu i skupia się na czerpaniu zysków z handlu z Ameryką.
To właśnie spośród tych grup będziemy mogli sobie wybrać naszego ulubionego love interest, chociaż ścieżki są poblokowane, więc należy najpierw ukończyć je w określonej kolejności, nim wszyscy bohaterowie staną się dostępni (a na koniec zobaczymy jeszcze True Ending – z ostatnim, ukrytym LI). No to co mamy dzisiaj w karcie, drogie panie i panowie? Przede wszystkim chłopca z plakatów, czyli capo Falzone – Dantego, który jest typowym kuudere i którego los jest jakoś magicznie związany z Lilianą. Facet potrafi być niesamowicie bezwzględny i mściwy, jeśli uważa, że honor jego rodziny został urażony. Nie zapominajmy również, że jako gangster ma zupełnie inne podejście do takich pojęć „dobre imię rodu”, niż reszta społeczeństwa. Nie zawaha się więc przed kłamstwem, zdradą czy zabójstwem. Drugim z LI jest jego prawa ręka i kuzyn w jednym, czyli Nicola Francesca – słynący z ciętego języka kobieciarz, który dla swoich bliskich zrobi dosłownie wszystko. Torturowanie ludzi? Jasna sprawa! Zamordowanie przypadkowych gapiów? Czemu nie! Udawanie podwójnego agenta? Gdzie się podpisać? Ale jeśli myśleliście, że nie będzie już gorzej, to poczekajcie na numer trzy na liście, czyli lidera chińskiej mafii – Yanga. To już absolutnie rasowy, 100% psychopata. Kobiety, które mu się znudziły, oddaje do zabawy swoim podwładnym. Ma tak czarne serce, że prędzej MC udusi, niż pozwoli jej się od siebie uwolnić. Stąd poważnie trudno o mniej kontrowersyjną ścieżkę. I tym sposobem przechodzimy do numeru 4, czyli Orloka. Uroczego, nieśmiałego dandere… i zarazem wychowanego przez Wiarę skrytobójcę, który na rozkaz biskupa, aby skakać, pyta tylko: jak wysoko? – bo jest absolutnie, fanatycznie oddany Kościołowi. W jego mniemaniu nawet najgorszy grzech został popełniony słusznie, jeśli dzięki temu można przysłużyć się Bogu. No to… ten… numer 5, co? Gilbert Redford to również przywódca mafii – ale dla odmiany rodziny Visconti. Sprawia wrażenie szanowanego na mieście, przyjaciela wszystkich, który rozdaje biedakom pieniądze na lewo i prawo… ale spróbujcie przeszkodzić mu w interesach, a wtedy zobaczycie, że dla zemsty potrafi zrobić nie mniej od Dantego. Ma również fioła na punkcie kolekcjonowania niebezpiecznej broni, a jak wiadomo, takie gadżety trzeba potem gdzieś przetestować. I po tej wyliczance amoralnych bishów dotarliśmy prawie do końca, gdyby nie numer 6. Celowo nie opowiem jedna na jego temat nic, bo zbyt zepsułoby to Wam zabawę i po wrażenia z ostatniej ścieżki zapraszam do recenzji True Endingu. Nie spodziewajcie się tylko żadnego aniołka.
W każdym razie – jak widać na załączonym przykładzie – trafiła nam się absolutnie grupka crème de la crème. Nim jednak kompletnie Was to zniechęci, zaznaczę tylko, że panowie nie są tacy źli w swoich własnych ścieżkach. W sensie, dalej widać, co to za ziółka (no, poza Yangiem, on jest szalony zawsze), ale zostają jednak trochę spacyfikowani przez MC i przedstawieni sympatyczniej. Może dlatego, by graczki nie uciekły od „Piofiore: Fated Memories” z krzykiem? Prawdziwie podłe oblicze pokazują bowiem dopiero w cudzych opowieściach, gdzie przeważnie robią za antagonistów. Nic zatem dziwnego, że nie prezentują się nam wtedy z najlepszej strony. Ale będę z Wami brutalnie szczera: kompletnie mi to nie przeszkadzało. Poważnie, po opowieści, która pełnymi garściami czerpie z takich hitów jak „Ojciec Chrzestny” nie spodziewałam się niczego innego i byłabym chyba nawet rozczarowana, gdyby przedstawiono mi gangsterów, jako grupę luzackich, przyjaznych chłopaków, co to muchy by nie skrzywdzili. Zwłaszcza biorąc poprawkę na pseudo historyczne realia. Wiecie, nikt się nie czepia, że panowie z „Hakuoki” siekają katanami wrogów na lewo i prawo, czemu więc miałabym mieć za złe mafiosom, że są z nich absolutne skurczybyki? W końcu, gdyby tak nie było – to znaleźliby sobie inną robotę.
Na pochwałę zasługuje również bardzo ciekawe podejście do endingów. Każda ścieżka ma zasadniczo trzy główne zakończenia (po 2 chapterach prologu i ok. 8-9 rozdziałach na postać. Nie ma tutaj tym razem żadnego common route). Best Ending – gdzie bohaterowie pokonują trudności i są w jakiś sposób razem, Good Ending – gdzie nie układa się im tak różowo, ale z grubsza nie było też tragedii oraz Bad Ending – które bywają przerażające. Lili potrafi skończyć w nich w naprawdę potworny sposób, np. wpadając w ręce żądnych zemsty antagonistów, którzy o litości słyszeli tylko w kazaniach przekupionego łapówkami księdza. Resztę sobie dopowiedzcie. Co ciekawe, to nie tak, że endingi różnią się od siebie tylko ostatnim rozdziałem/epilogiem. Tak naprawdę taka ścieżka np. do bad endingu ciągnie się przez znaczną część fabuły, oferując nam zupełnie inną historię oraz CG. Byłam więc tą rozbudowaną strukturą gry bardzo oczarowana. Czasami możemy bowiem nawet nie wiedzieć, że właśnie przygotowaliśmy podłoże do absolutnego piekła dla Lili, bo wszystko wydaje się w porządku i zmierzać w jak najlepszym kierunku. Jeśli jednak nie lubicie takich przykrych niespodzianek po kilku godzinach gry, to zawsze można posiłkować się solucją.
Innym interesującym, ale też niekiedy irytującym dodatkiem, były tzw. Meanwhile stories, czyli krótkie scenki, które mogliśmy odpalić w dowolnym momencie fabuły, a które przedstawiały nam wydarzenia z perspektywy innych postaci lub po prostu pokazywały, co aktualnie słychać u wrogich mafijnych rodzin. Z jednej strony fajnie było więc mieć wgląd w ich knowania, ale z drugiej miałam wrażenie, że nie zawsze trafnie przemyślano, kiedy takie momenty powinny się odpalać. Bywało nie raz, czy dwa, że ich namolność psuła klimat danej sceny. Zupełnie jak reklamy z pop-upami.
W ekstrasach, tradycyjnie dla gier od Otomate, znajdziemy galerie CG, poszczególne kawałki muzyczne, animacje, ale też słowniczek i wskaźnik postępu w poszczególnych ścieżkach. Po jednokrotnym przejściu opowieści dowolnego LI, możemy sobie odpalić jego historię od wybranego rozdziału, samodzielnie ustawiając wartości dwóch statystyk, od których zależy zakończenie. Wreszcie, z tegoż samego panelu, możemy też zobaczyć „side stories”, czyli krótkie, romantyczne opowiadanka, oczami naszego love interest. Dla mnie największą frajdą były jednak epilogi. Dostęp do nich otrzymujemy dopiero po ukończeniu ścieżki i są jakby minirozdziałami, które kontynuują akcje po dobrym lub złym zakończeniu. Tak, nie przewidziało się Wam. Możemy zakosztować bad endingu jeszcze dłużej. Choć ostrzegam, że nie jest to przyjemna lektura.
Co zaś się tyczy samej MC, to jest to kreacja bardzo niespójna. W ścieżce Dantego nie znosiłam jej prawie tak mocno jak Fuki z „Ozmafii”. Była tylko taką głupiutką, kochającą wszystkich księżniczką / dziecinną panną w opałach, która bez swojego love boya nie wiedziałaby pewnie nawet jak samodzielnie oddychać. Podobnie zresztą w ścieżce Nicoli, chociaż w odrobinę mniejszym w stopniu. Dla Gilberta jest już przyjaciółką i partnerką, na której zawsze można polegać i zaskakuje spostrzegawczością. Orlokowi nieco matkuje, no ale tam, musi mieć dość zdrowego rozsądku, aby starczyło dla nich oboje. Wreszcie w ścieżce Yanga jest po prostu w „trybie przetrwania”, więc szybko nabiera sporo życiowej, smutnej mądrości – często w bardzo brutalny sposób. Niekiedy więc działała mi na nerwy, a innym razem łatwo było z nią sympatyzować. Nie miała przecież żadnych koneksji, wykształcenia, wpływów, czy supermocny. Dlatego nie oczekiwałąm od niej cudów. Na szczęście, w większości wypadków, dało się z nią identyfikować.
Od strony technicznej „Piofiore: Fated Memories” jest po prostu piękne. To chyba jedna z najładniejszych gier tego studia. CG jest naprawdę dużo, a każde z nich to malutki majstersztyk. (Prawie na każdym obrazku MC ma inne ubranie). Nie mogę powiedzieć również złego słowa o grze aktorskiej – same fajne, zapadające w pamięci głosy. A co dopiero o muzyce! Cudownie pasowała klimatem do lat i tła opowieści gangsterskiej. Z przyjemnością słuchałam więc jej sobie również poza grą. (I mówi to ktoś, kto zwykle nie przepada za trąbkami i saksofonami… Cóż, człowiek uczy się całe życie!).
Czas zatem najwyższy przejść do wad, a najważniejszą z nich już zasadniczo wymieniłam. Słaba znajomość realiów, a co się z tym wiąże: różne fabularne śmiesznostki. Z czego najgorsza była chyba tajemnica ósmego sakramentu – ale po szczegóły odsyłam do ścieżki Dantego. Drażniło mnie również niepomiernie, że zważywszy na wybrane czasy, miałam wrażenie, że oglądam Włochy oczami współczesnych turystów. Bohaterowie godzinami rozprawiali jaką kawę teraz wypiją oraz jakie słodycze chcą na deser… co kompletnie nie pasowało mi do chaotycznej, szykującej się na kolejny, ogromny konflikt Europy lat 20-stych. Za dużo zagadek rozwiązywano również za pomocą Emilio – czyli chłopca ekspozycji, który pojawiał się tylko po to, by opowiedzieć nam, co się dzieje i odjeżdżał w stronę zachodzącego słońca… Taa… Nie ma to, jak pójść na łatwiznę. Potrafię sobie też bez problemu wyobrazić graczy, których mroczność tej gry (zwłaszcza ta wymuszona) najzwyczajniej rozdrażni. W końcu nie na takie otome pewnie się pisali, a trochę ciężko kibicować bohaterom, z których prawie każdy jest w jakimś stopniu wyrachowanym draniem.
Czy jednak te wymienione potknięcia sprawiają, że nie poleciłabym Wam tej gry? Cóż, ja spędzonego nad nią czasu nie żałuję, chociaż nie będę ukrywać, że niektóre ścieżki wymęczyłam, bo ciągnęły się cholernie i nic z nich nie wynikało. Zupełnie jakby scenarzyści nie mogli dogadać się między sobą, co chcą osiągnąć. A jedyna w miarę pozytywna i spokojna ścieżka Gilberta została chyba dodana w ostatnim momencie. Może dlatego dzieli aż 4 rozdziały z True Endingiem? Nie wiem… Mimo wszystko nie skreślam „Piofiore: Fated Memories”. Nie jest to najlepsza z gier Otomate, ma wiele aspektów, nad którymi należałoby popracować, ale przynajmniej zaryzykowano coś nowego w tym już nieco skostniałym gatunku. Fajnie, że studio sięga też po trudniejsze tematy i nie boi się swoich odbiorców trochę pognębić. W końcu czego się nie robi dla dobra opowieści? Myślę sobie jednak, że ta gra potrzebowała jeszcze sporo pracy, aby ją porządnie wyszlifować. Jest więc niewielka szansa, że fandisc naprawi przynajmniej niektóre z niedociągnięć. Póki co to produkt w zachwycającym opakowaniu, ale nie najlepszej klasy. Szkoda więc, że scenarzystom nie udało się wyjść zwyciężko z wyzwania, jakie przed sobą postawili.