W burzliwym okresie Bakumatsu, grupa znana jako Shinsengumi, bierze udział w wojnie domowej Japonii, aby utrzymać szogunat przy władzy. Tymczasem Chizuru, młoda dziewczyna z Edo przebrana za chłopaka, udaje się do Kyoto w poszukiwaniu swojego ojca, aż przypadkiem staje się świadkiem działania jakiś nadnaturalnych sił i trafia do siedziby wojowników na przesłuchanie… Kultowa dla gier otome opowieść o wojnie, zdradach, miłości i odrobiną mitologicznych nawiązań w tle.
- Tytuł: Hakuōki: Kyoto Winds & Hakuoki: Edo Blossoms
- Oryginalny tytuł: Hakuōki Shinkai Kaze no Shou (薄桜鬼 真改 風) & Hakuōki Shinkai Hana no Shou (薄桜鬼 真改花ノ章)
- Data wydania: JP: 2008-09-18 / EN: 2017-05-1
- Developer: Design Factory Co., Ltd. & Otomate
- Wydawca: Aksys Games & Rising Star Games & Gloczus, Inc. & Idea Factory Co., Ltd.
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Hakuōki SSL ~Sweet School Life~ (alternatywne uniwersum), Hakuōki Shinkai Ginsei no Shou (fandisc), Hakuōki Shinkai Tsukikage no Shou (fandisc), Hakuōki Yuugiroku (fandisc), Hakuōki Zuisouroku (fandisc), Hakuōki Reimeiroku (prequel)
- Mój czas gry: 72 h
- PEGI: 16
Bohaterowie
Główna postać:
Yukimura Chizuru Córka lekarza, która przybywa do Kyoto, aby odnaleźć ojca. Gdy zaczyna się gra, ma 16 lat. W anime głosu użyczała jej Houko Kuwashima. |
Ścieżki/Love Interest:
Hijikata Toshizō Zastępca dowódcy Shinsengumi <<RECENZJA>> | |
Okita Sōji Kapitan oddziału pierwszego <<RECENZJA>> | |
Saitō Hajime Kapitan oddziału trzeciego <<RECENZJA>> | |
Tōdō Heisuke Kapitan oddziału ósmego <<RECENZJA>> | |
Harada Sanosuke Kapitan oddziału dziesiątego <<RECENZJA>> | |
Nagakura Shinpachi Kapitan oddziału drugiego <<RECENZJA>> | |
Sannan Keisuke Zastępca dowódcy Shinsengumi <<RECENZJA>> | |
Sōma Kazue Młody rekrut Shinsengumi <<RECENZJA>> | |
Yamazaki Susumu Szpieg na usługach Shinsengumi <<RECENZJA>> | |
Iba Hachirō Hatamoto Szoguna <<RECENZJA>> | |
Sakamoto Ryōma Samuraj z Tosa <<RECENZJA>> | |
Kazama Chikage Przywódca tajemniczego klanu <<RECENZJA>> |
Ocena wątków: (*♡∀♡) Saitō Hajime › Kazama Chikage › Hijikata Toshizō › Okita Sōji › Iba Hachirō › Sannan Keisuke › Sakamoto Ryōma › Tōdō Heisuke › Sōma Kazue › Harada Sanosuke › Nagakura Shinpachi › Yamazaki Susumu (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
„Hakuōki: Kyoto Winds” i „Hakuōki: Edo Blossoms” to dwie części gry, która niegdyś znana była pod wspólnym tytułem „Hakuōki: ~Demon of the Fleeting Blossom~”. (Mała aktualizacja: Od 2024 r. istnieje też wersja Hakuoki: Chronicles of Wind and Blossom z odświeżoną lokalizacją na j. angielski i łączącą w sobie wszystkie 12 ścieżek). Dlatego zdecydowałam się opisać je w jednej recenzji. Z czasem bowiem studio postanowiło ulepszyć i rozbudować swoje pierwotne dzieło, bo chyba trudno dzisiaj o fana gier otome, który przynajmniej raz nie słyszał o tym tytule. „Hakuoki” było wydawane na dziesiątkach platform i urządzeń, aż w pewnym momencie żartowano, że niedługo będzie można je odpalić nawet na lodówce. Żadna inna z gier Otomate nie miała również tylu fandisków, anime, dodatków, gadżetów, sztuk teatralnych i wielu, wielu innych haczyków na fanów. Stąd wprowadzony podział to czysty wymóg techniczny, podyktowany przez rozrastający się content, a nie wynikający z jakiś fabularnych przesłanek.
Mnie zaś – przyznam szczerze – to średnio przeszkadzało, bo mam do tej gry spory sentyment. To w zasadzie pierwsza produkcja otome, od której naprawdę zaczęła się moja przygoda z gatunkiem. Dlatego, gdyby nie „Hakuōki” to nie byłoby bloga „Otome Forever”. Postaram się jednak – z recenzenckiej przyzwoitości – spojrzeć na opowieść o Shinsengumi bez różowych okularów i dać Wam możliwe najbardziej obiektywną ocenę.
Jak już wspominałam „Hakuōki: Kyoto Winds” to zaledwie pierwsza część gry, której akcja faktycznie toczy się przez większość czasu w Kyoto… i nagle urywa. A wszystko dlatego, że druga połowa została przeniesiona do „Hakuōki: Edo Blossoms”. Czy mi to przeszkadzało? Nieszczególnie, bo grałam już kiedyś w nieulepszoną wersję i wiedziałam, jak kończy się większość wątków. Stąd ten problem mógł irytować tylko ludzi, którzy poczekali sobie przez rok po premierze jedynki na kontynuację, ale obecnie oba tytuły są już od dawna w sprzedaży, zaś ich wspólna cena stanowi równowartość standardowej, pełnej gry od Otomate. Nie odbije się więc to nawet zbytnio na żadnym portfelu…
…ale wpływa znacząco na zawartość! W „Hakuōki: Kyoto Winds” wcielamy się w młodą dziewczynę o domyślnym imieniu Yukimura Chizuru. Bohaterka przybywa do miasta Kyoto, w przebraniu chłopaka, aby poszukać swojego zaginionego ojca lekarza. Niestety, pech chciał, że zamiast tego staje się świadkiem bardzo dziwnego zdarzenia. Wojownicy w błękitnych haori zabijają na ulicy podejrzanie zachowujących się ludzi – zupełnie jakby byli jakimiś potworami, a potem zabierają MC do swojej bazy, bo stała się dla nich niewygodnym świadkiem. Tam dziewczyna odkrywa, że znalazła się w szeregach niesławnych Shinsengumi! Co więcej, będzie musiała odnaleźć się jakoś w świecie, w którym szaleją wojny, ludzie zmieniają się w monstra pod wpływem jakiegoś eliksiru, a co więcej – grupa prawdziwych demonów (oni) próbuje ją porwać, aby została żoną jednego z nich. Innymi słowy, nie ma dziewczyna łatwo! Ale, jak wiadomo, bakumatsu do spokojnych okresów w historii nie należało. W końcu kształtowana się wtedy cała przyszłość kraju w oparciu o podejście każdego ze stronnictwo do roli cesarza, poglądów na podział stanowy czy kontakty z Zachodem. No i jak tu, młoda dziewuszka, nie miała czuć się przytłoczona…?
I właśnie dlatego „Hakuōki: Kyoto Winds” to pod wieloma względami gra wyjątkowa. Niektórych graczy może przytłaczać ilość pojedynków, politykowania czy historycznych odniesień, od których oddechem wydają się tylko okazjonalnie wątki nadprzyrodzone. (Których osobiście akurat w tej grze bardzo nie lubię, bo wolałabym coś stricte wiernego realiom… tymczasem musieli wyskoczyć ze stworami w rodzaju zombie-wampirów. Jakbyśmy mieli tego mało na własnym podwórku). Ale to tylko dodaje historii skrzydeł, bo przynajmniej nie czytamy o prostym, jak budowa cepa, romansie. Nie, tutaj jest bardziej dramatycznie niż w większości innych gier otome. W końcu historia o wojnie nie może się zakończyć w 100% szczęśliwie. Mnie zaś ten poziom tragedii bardzo odpowiadał, bo przynajmniej fabuła trzymała przez to w napięciu. Czy bohater, którego lubię, przeżyje? Jak scenarzyści poradzą sobie z motywami postaci, które oparte są na prawdziwych wydarzeniach itd.? Co niestety wiąże się też z wyciśnięciem z odbiorcy sporej ilości łez, bo jak to mawiają „trup ściele się gęsto i często”. Nie tylko w najsmutniejszych zakończeniach. Zabierzcie więc ze sobą jakieś chusteczki…
Tymczasem nowa, ulepszona wersja „Hakuōki” wprowadziła do gry więcej scen (w tym typowo romantycznych – jeśli tego komuś brakowało – z dodatkowymi CG), jak również nowych bohaterów. Początkowy skład LI był oparty jedynie na Shinsengumi i należeli do niego: Hijikata, Okita, Saito, Heisuke i Harada + bonusowy ending z Kazamą, ale to nie była pełnoprawna ścieżka. Teraz zaś możemy jeszcze poderwać serce: Sanana i Shinpachiego (również należących do grona kapitanów Shinsengumi), Yamazakiego (będącego sojusznikiem organizacji i ninja), Hachiro Iby (przyjaciela MC z dzieciństwa i wysoko urodzonego samuraja), Kazue Soumy (świeżo upieczonego rekruta), Ryuomy Sakamoto (tajemniczego ronina) oraz, ponownie, Chikage Kazamy (który wreszcie dostał więcej contentu! Jeeej!).
Nie będę się jednak rozpisywać na temat ich charakterów czy poszczególnych problemów. Przy 12 love interest, poważnie, każdy znajdzie coś dla siebie i choć nie wszystkie ścieżki są równie dobre, to za tą cenę i przy zaprezentowanej jakości, trudno mi uwierzyć, by żadna się Wam nie spodobała. Od strony technicznej „Hakuoki” wykonane jest bowiem przepięknie, postaci są podanimowane (mrugają, ruszają ustami, spadają płatki sakury…), całości towarzyszy nastrojowa muzyka, a do współpracy zaproszono znanych i utalentowanych seiyuu. Nie zapominając również o artystach, bo nad „Hakuoki” pracowały w sumie aż trzy ilustratorki: Kazuki Yone (odpowiedzialna za pierwotne projekty), Miko (którą pewnie skojarzycie z takich kultowych tytułów jak „Code Realize”, „Demons Bond” czy „Beastmaster and price”) oraz Shiki Sakigumi (znana m.in. z „Kurenai no Homura Sanada Ninpou Chou”).
Stąd moją kolejną bolączką, skoro mam się już czegoś czepiać, była tylko pewna, widoczna niekonsekwencja, gdyż „Hakuōki” to jedna z tych gier otome, w których charakter postaci zmienia się w zależności od funkcji jaka przypadła jej w fabule. Dobrze to widać zwłaszcza na przykładzie Kazamy, który potrafi mieć absolutnie inną motywację i poziom szaleństwa w ścieżkach panów z Shinsengumi, by jako bohater trzeciego planu wypaść znośnie (i mieć nawet momenty komediowe), aby na koniec, w swojej własnej ścieżce, stać się nagle fajnym, ciekawym partnerem, wprost stworzonym dla Chizuru z racji swojego pochodzenia. Kazama nie jest jednak w takim ciągłym byciu OfC odosobniony. Trochę więc szkoda, że scenarzyści traktowali bohaterów jak klocki, z których można zbudować wszystko i zapominali o ich charakterach. Wolę więc zdecydowanie spójność pomiędzy wszystkimi opowieściami. Zwłaszcza że mam w zwyczaju poznawać w grach każdą dostępną, alternatywną drogę.
Drugim, często powracającym u recenzentów zarzutem, jest postać samej MC. Powiedzmy sobie szczerze (i bez spoilerowania), że Chizuru nie wykorzystuje nawet 10% tego, co mogłaby prezentować. Przeważnie daje od siebie w fabule bardzo niewiele: coś tam sprząta, ugotuje, pociesza chłopaków, jak ci potrzebują się wygadać. Stąd ogólnie słyszałam, że wiele graczek drażniła swoją pasywnością. Mnie zaś chyba ani ziębiła, ani grzała, bo wybaczałam jej nieco ze względu na realia. Od prostej, wychowanej w epoce Edo, dziewczyny nie wymagam, by była przesadnie sfeminizowana… Choć byłoby miło, gdyby częściej wychodziła ze swojego trybu cheerleaderki i coś tam od siebie dodawała. Największy bowiem problem, jaki mam z Chizuru to jej dukanie. Ona bardzo rzadko mówi pełnymi zdaniami czy wyraża jakieś opinie, ograniczając się do ciągłego „Ano… ano…”. Na dodatek niby nosi kodachi u boku, ale zapomnijcie, że będzie go używała do samoobrony czy cokolwiek. (Czasami próbuje, ale wtedy panowie jej zwykle przypominają, by się nie wydurniała i nie rzucała się z obieraczką do jabłek na samuraja). Stąd, jeśli macie alergie na takie heroiny, to tak… z przykrością stwierdzam, że z Chizuru za przebojowa dziewczyna w żadnym wypadku nie jest. Chociaż i tak trochę lepiej wypada w później dodanych ścieżkach (bo są nowsze) i w końcówce gry (bo MC nam wydoroślała) niż na początku historii. Dlatego jeśli weźmiemy pod uwagę jej wiek i wychowanie, to była w sumie całkiem silna.
To również w opowieściach nowych postaci znajdziemy więcej odważniejszych scen, bo ogólnie „Hakuōki” to pod kątem romansu gra dość… grzeczna? Samurajowie są dość powściągliwi w okazywaniu emocji i chętniej gadają o wojnie niż o swoich uczuciach, często postrzegając Chizuru jako maskotkę/balast/służbę niż kobietę. Zmienia się to trochę w fandiscach, gdzie MC zdarza się nawet paradować w makijażu i kimonie, ale w podstawowej grze nie liczcie na zbyt wiele. Stąd może dlatego, trzecim powtarzającym się zarzutem wobec „Hakouki” jest to, że bywa dość „sztywne”. Bohaterowie cały czas nawijają o Japonii i Shinsengumi. Jeśli więc kogoś to nie bawi i liczył na 100% romansu, to pewnie zacznie przysypiać podczas kolejnej narady wojennej i monologu na temat męskiego honoru. Co może być szczególnie uciążliwe dla graczy, którzy spodziewają się rozbudowanych relacji już w „Hakuōki: Kyoto Winds”, bo gra urywa się dokładnie w momencie, gdy bohaterowie wreszcie zbliżają się do siebie. Stąd, aby otrzymać więcej, musicie poczekać do „Hakuōki: Edo Blossoms”.
Czyli tak naprawdę otrzymujemy w sumie common route okraszone kilkoma, dodatkowymi scenami + CG z udziałem naszych ulubionych bishów. W gruncie jednak rzeczy „Hakuōki: Kyoto Winds” (równe 5 początkowym rozdziałom), stanowi tylko wprowadzenie do opowieści. Co nie znaczy, że już na tym etapie nie będziemy mogli zobaczyć kilku różnych endingów, bo każda ścieżka podzielona jest na zakończenie good, tragic love i bad. Ale spokojnie! Nie musicie się przejmować zachowaniem zapisów gry, aby wczytać je do kontynuacji. Rozgrywkę w „Hakuōki: Edo Blossoms” (kolejne 5 rozdziałów) można bowiem zacząć od dowolnego poziomu „romansu” i „spaczenia”. (Nie będę jednak póki co na ten temat wiele spoilerować). Co osobiście bardzo mi się podobało, bo przyznam szczerze, że przy ponownym przechodzeniu „Hakuōki” po latach było mi nawet wygodniej pominąć 50% wprowadzenia i z miejsca wystartować od tego bardziej poważnego, zaawansowanego punktu w fabule czy po prostu obejrzeć tylko nowe sceny. A takich „ulepszeń” faktycznie jest sporo, zwłaszcza że pojawili się nowi bohaterowie dalszego planu i przeciwnicy. Jak chociażby ponury Miki Saburou – brat kłopotliwego dla Shinsengumi Itou Kashitarou, nowy rekrut Nomura Risaburou czy kapitan 5. oddziału Takeda Kanryuusai. (Kurde, ten ostatni miał naprawdę fajny projekt. Gorzej z charakterem… XD). Niestety, nie liczcie na nowe koleżanki w otoczeniu MC. W tym pakcie tylko więcej ładnych chłopaków. Zero żeńskiej przyjaźni.
Kilka gorzkich słów należy się także tłumaczeniu. W sensie, mam wrażenie, że ktokolwiek za nie odpowiadał, to absolutnie nie czuł ducha i klimatu opisywanych czasów. (Paradoksalnie mam do porównania bliźniaczą produkcję ze znacznie mniejszym budżetem, również o Shinsengumi – Era of Samurai: Code and love, która jest jedną z najlepszych apek od Voltage i która poradziła sobie z tym problemem bezbłędnie). Spodziewajcie się więc takich kwiatków, jak porównania w stylu „on jest przystojny jak aktor” – powtarzane non stop. Ale co to właściwie w tym okresie znaczy? Że np. wygląda jak kobieta? (W końcu mężczyźni zwykli grać i męskie, i żeńskie role). Że dostałby robotę w Hollywood albo koreańskiej dramie? A nie, czekajcie, chłopaki nigdy nie postawiły sandała poza swoją wyspę… Mnie chyba jednak najbardziej rozbawiły wpisy encyklopedyczne (tak, gra ma coś takiego, aby ułatwić nam odnalezienie się w realiach, co samo w sobie było pomysłem fajnym), które ktoś potraktował zupełnie bezmyślnie i z rozpędu „zangielszczył” słowa, które powinny zostać w oryginalne. Dzięki temu możemy znaleźć tam takie cuda jak „Rozkazy shoguna – są to rozkazy dawane przez shoguna”. Nooo… dobrze, że nam to doprecyzowali! Ja pół gry myślałam, że to polecenia kupca ryżowego, pana Tanaki z Osaki. Co jest o tyle smutne, że na polu lingwistycznym, oryginalne „Hakuoki” odrobiło pokaźną pracę domową. Znajdziemy tam sporo ciekawych archaizmów – czyli gratka dla fanów filmów samurajskich, jak również pojęć, które faktycznie warto sobie wygooglać, by poszerzyć wiedzę kulturową/historyczną. (Choć może jeśli kompletnie nic nie wiecie o Shinsengumi, to nie sprawdzajcie biosów postaci… to może Wam potem zepsuć zabawę).
Ale gadam o wszystkim wokół, ale nie o fabule! W „Hakuōki: Edo Blossoms” Chizuru jest już doskonale oswojona w obozowym życiem w koszarach, zdążyła się też z samurajami zaprzyjaźnić, więc pojawia się w ich kontaktach więcej luzu. Niestety, to również w tej części dominują wątki nadprzyrodzone, bo wszystkie karty zostają wyłożone na stół i my wreszcie możemy zagłębić się w poznawanie tajemnic, takich jak: eksperymenty ojca Chizuru, pochodzenie tajemniczego Kaoru, czy wpływ „wody życia” na ludzi. Osobiście jednak nie pogniewałabym się, gdyby elementy fantasy ograniczono do istnienia oni… Ale ja lubię konwencję historyczną, więc musiałam to jakoś wszystko przeboleć, nawet jeśli to właśnie przez te dziwactwa najczęściej sypała się fabuła: np. demon używający broni palnej walczy z ludzkim szermierzem i dalej nie potrafi go pokonać. Czy ktoś się nagle magicznie teleportuje za plecy protagonistów, aby siłą wlać im do gęby flaszkę, chociaż chwile wcześniej stał na drugim końcu pokoju itd. Ale cóż poradzić? Trzeba zacisnąć zęby.
Zwłaszcza że warto, bo to naprawdę kawał dobrej, kultowej dla gatunku gry. W końcu ile otomek, po odświeżeniu, powraca w takim stylu? Dwa razy dłuższe, wypakowane po brzegi nowym contentem, ciągle tak samo pięknych, ale lepszych pod każdym możliwym względem? (Nawet projekty postaci się zmieniają, gdy bohaterowie postanawiają iść z duchem czasu i upodobnić się do Zachodu!). Jasne, przechodzenie tego samego wstępu 12 razy może być nieco dobijające, ale wciąż nie zniechęciło mnie to bynajmniej do ukończenia niektórych ścieżek „Hakuōki” po kilka razy. Co samo w sobie powinno stanowić już wystarczająca ocenę. Dlatego bez wahania – i z czystym sumieniem – mogę Wam ten flagowy dla Otomate tytuł po prostu polecić. To jak przypadek czegoś, co moglibyśmy nazwać bez oporów „klasyką”. Po prostu na jakimś etapie wypada się z nią zapoznać. XD A jeśli zaskoczyło Was, skąd w takim razie wzięła się ta długa list wad? – to odpowiedź jest nad wyraz prosta. O zaletach musiałabym pisać z 5 razy dłużej!
Kocham tą grę, dzięki niej zainteresowałam się tym okresem w historii japonii, mam do niej spory sentyment, bo w sumie to była też jedna z pierwszych otome po które sięgnęłam. Zostało mi jeszcze parę ścieżek do ogrania, więc może w końcu się zmobilizuje (ja i moje żłówie tempo) 😂