Hej, hej, hej!
Czas na kolejne „Top 5”, a jako że ostatnio kpiłam sobie z twórców, postaci, MC, LI i innych… to dzisiaj, w ramach rewanżu trochę autokrytyki, czyli o dziwactwach, jakie robimy jako gracze! Naturalnie, jak zawsze, jest to czysto subiektywna lista, choć akurat w tym specyficznym wypadku spodziewam się, że każdy z nas ma po prostu swoje własne, gamerowe nawyki. Skupię się zatem przeważnie na grach otome/visual novel, bo w końcu, o czym jest ten blog? Poza tym, w przypadku innych gatunków gier, moje zachowania bywają jeszcze cudaczniejsze… więc może zostawię te najmroczniejsze z sekretów dla siebie… Po co tak od razu zrażać do siebie ludzi? ( ◡‿◡ *) Na dodatek świeżo przed weekendem? No to zaczynamy!
1) Nigdy nie zmieniam imienia postaci.
Poważnie, nigdy. Choćby mi się szalenie nie podobało, to jeśli MC nazwano „Koślawa Łajza”, będę grała Łajzą-chan do końca, jedynie mamrocząc z niezadowoleniem pod nosem, ilekroć postaci zwrócą się do mnie po imieniu. Czasami ułatwia mi to „wystartowanie” z danym tytułem, bo nie muszę dumać, co wpisać w okienko. Bywa też, że niektóre „odgórne” imiona dla MC po prostu dają nam więcej benefitów np. w grach Otomate, jeśli zostawimy „Cardię” czy „Ichikę”, to usłyszymy, jak panowie tegoż imienia używają, gdy w przypadku customizowanych nazw czekałaby nas w tym miejscu „cisza”. Oczywiście, są też kłopotliwe przypadki, gdy twórcy zmuszają nas do wybrania czegokolwiek, a sami nie dają żadnych sugestii. Wtedy zwykle sprawdzam, czy wyszło anime na podstawie gierki i daje imię „kanoniczne”, nawet jeśli danej serii nie oglądałam i nie zamierzam. Ot, aby po prostu utożsamić się z intencją twórców (np. tak zrobiłam w przypadku Jokera z „Persona 5”). Ale jeśli również ta metoda nie jest dostępna, to zostaje mi już tylko jedno: plan awaryjny. Strzeżony przez Avengersów, Ligę Sprawiedliwości i inne, poważne organizacje… A jego kryptonim to: „Aizawa Kaede”. Tak, każdą jedną protagonistkę nazywam dokładnie w ten sam sposób (jeśli jest pochodzenia japońskiego). Stąd nie jestem w stanie zliczyć ilości jej wcieleń na przestrzeni różnych tytułów. Kaede – czyli mój avatar/chochoł – miała do czynienia z samurajami, ayakashi, superbohaterami, kelnerami, licealistami… cóż, to naprawdę zapracowana dziewczyna. I dowód tego, że po prostu wolę narzucone MC od tych pozbawionych twarzy manekinów.
2) Zawsze najpierw wybieram szczęśliwe zakończenie.
To nie tak, że unikam tragedii, bo potem przeżywam, że mogłam skorzystać z solucji czy coś. Wiecie, jak każdy człowiek mam w sobie uśpioną potrzebę zobaczenia dramy („ad leones!!!”), co najmniej na poziomie „The Jerry Springer Show”. Mimo to, na pierwsze przejście, zawsze dążę do jak najpozytywniejszego finału. Dlaczego? Bo chcę się przekonać, co twórcy uważają, za idealne zakończenie swojej historii. Osobiście najbardziej lubię słodko-gorzkie fabuły, bo są znacznie bardziej „życiowe”. Jasne, niech sobie MC i LI staną na ślubnym kobiercu, ale miło, gdy wydarzy się przy tym coś w tle, co doda do miodu nutkę goryczy. Stąd zawsze w pierwszej kolejności sprawdzam, jak wygląda rzeczywistość, w której los był dla bohaterki aż nienaturalnie łaskawy, potem neutralny, a na koniec otwieram szampana… eee… soczek sojowy, i szykuje się na bad endingi. Niejednokrotnie bowiem okazywało się, że – z fabularnego punktu widzenia – to rozpaczliwy finał opowieści miał znacznie więcej sensu. Albo był po prostu literacko ciekawszy. Może więc zostawiam sobie po prostu smakowite kąski na później?
3) Studiuję biosy postaci.
Ktoś mógłby zapytać: hę, po co? Przeważnie i tak nie ma tam nic sensownego. Hobby LI są przypadkowe, kogo tak naprawdę obchodzi wzrost fikcyjnego bisha, albo co ten cyfrowy twór zjadłby najchętniej na obiad… Ano, to wszystko prawda! Grupa krwi, znak zodiaku, waga… zdecydowanie nie są nam potrzebne do szczęścia ani nie wpływają na odbiór postaci. (… Tak sądzę?). Przed napisaniem recenzji i zaczęciem ścieżki zawsze potrzebuję jednak pewnej specyficznej i niezwykle ważnej dla mnie informacji… (może to wynik mojego krótkiego, zawodowego epizodu z edukacją?)… a jest nią: wiek. Póki tego nie potwierdzę, czy to na stronie twórców, w grze, czy gdziekolwiek, to czuję, że tekst jest niekompletny. Dlaczego? Bo na podstawie wieku mogę wpisać bohatera w dodatkowy kontekst i ocenić jego kreacje również pod kątem dojrzałości, ilości doświadczeń, czy sposobu funkcjonowania w grupie. Trzydziestolatek, który obraża się, bo MC chce pójść do cukierni, gdzie zwykle bywają kobiety („chlip chlip, ludzie zobaczą, że jestem niemęski, bo zjadłem eklerka!!! Jak ja teraz spojrzę kolegom w twarz?! Oh, wybaczcie mi Bogowie Testosteronu i Przodkowie! Koślawa Łajza-chan, podaj mi miecz! Skończę z tym, tu i teraz!”), to co innego niż szesnastolatek w identycznej sytuacji. Tak samo protagonistka w wieku 20 lat ma pełne prawo być bardziej życiowo niezaradna od starszej kobiety, która w pewnym momencie – dzięki różnym czynnikom – powinna już mieć na tyle poukładane głowie, by nie pytać o wszystko taty, cioci Tanaki, kochanka, koleżanki z pracy, ani psa Pochiego. (o→ܫ←o) Oczywiście, są to pewne uogólnienia. Wiadomo, że różne rzeczy wpływają na to, że czasami dojrzewamy emocjonalnie szybciej lub wolniej. Że jesteśmy mniej lub bardziej zorganizowani. Bardziej nieśmiali lub przebojowi. Czy po prostu ile cynizmu/żółci się z nas wylewa. (*wyciera subtelnie chusteczką usta*). Są też czynniki kulturowe, wychowanie, środowisko itd. Dlatego wiek pomaga mi w interpretacji postaci i zastanawianiu się nad intencjami twórców.
4) Zawsze kończę daną grę w 100%.
To nie jest żart, dlatego unikam tytułów z masą znajdziek, misji pobocznych i innych, wątpliwych atrakcji. W przeciwnym wypadku spędzę godziny, dnie, tygodnie przez moją manię natręctw w cyfrowym świecie, dążąc do odblokowania czegoś, co nie ma żadnego znaczenia. Bo brak mi siły woli, aby odpuścić. (Koślawa Łajza-chan… *hic* okawari!). Na szczęście, w przypadku gier otome są to zwykle tylko ścieżki lub endingi. Choć nie wiem, jak gra musi mnie wkurzyć, abym kompletnie rzuciła ją w kąt… Nie znaczy to, że nie robię sobie przerw, nie odkładam jej – czasem na lata – albo nie gram w coś innego, naprzemiennie, póki znowu nie podejmę swojej bezsensownej misji. Dotyczy to również absolutnych crapów, na które normalny człowiek nie wydałby pieniędzy albo zażądał zwrotu… ale skoro już raz coś zainstalowałam, no to muszę to przejść. Paradoksalnie mam też na koncie kilka tytułów, które ukończyłam kilkanaście razy. Są jak dobry film albo książka, do których powracam sobie od czasu do czasu. Jedną z takich gier jest „Baldur’s Gate”, które przeszłam chyba na miliardy sposobów od czasów premiery pierwszej edycji. I jeszcze mi się nie znudziło. Wiecie, siła sentymentu. Dlatego tak, będę czasem przeklinać, będę płakać, cierpieć, błagać o litość… ale i tak nie porzucę gry, póki jej nie ukończę. Taki już ze mnie gamerowy-masochista. Dlatego jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy zawiesiłam/anulowałam na blogu recenzje z danej serii, bo dawno o niej nie wspominałam, to odpowiedź jest prosta: NIE. W moim przypadku jest to, niestety, fizycznie niemożliwe… (Btw. jeśli przypadkiem jesteś moim wrogiem, to zapomnij, że to przeczytałeś/aś… proszę…! Albo daj znać, czym Cię przekupić, byśmy zawarli rozejm. Tylko nie wysyłaj mi, błagam, żadnej gry… bądź człowiekiem…!). m(_ _)m
5) Szalenie dokładnie planuję kolejność przechodzenia ścieżek.
Cóż, prawie nigdy nie zdarza mi się, abym przy grach otome myślała „o, ten koleś ma fajny projekt! Dobra, odpalamy twoją ścieżkę i pokaż, coś za jeden!”. Nope, that’s not me. Ja muszę najpierw się przekonać, jaka jest „idealna strategia” według opinii społeczeństwa. Czego chce demokratyczna większość? Co będzie lepsze dla narodu…? Ojczyzny? Naszych dzieci i seniorów? Dlatego przeglądam blogi, które lubię albo opinię na temat danego tytułu na reedit. W końcu muszę być pewna, że dana visualka zostanie przeze mnie ukończona podręcznikowo. Tak jak twórcy sobie tego życzyli, albo tak, by – kierując się zdaniem tłumu – mieć największą frajdę z fabuły. Ale jeśli już naprawdę nie mam żadnego przewodnika, to zauważyłam u siebie tendencje wybierania najbardziej intrygujących postaci na początku i zostawiania „przykrego obowiązku” na koniec. Trochę w stylu „najpierw zabawa, potem odrobimy lekcję!”. Taka decyzja nie może jednak zostać podjęta spontanicznie. Musi być czymś umotywowana. (Może właśnie odkryłam u siebie kolejną manię natręctw? Cudownie…). A jeśli i z tym mam problem, bo każdy projekt wygląda równie fajnie i spełnia określone standardy… to zostaję mi już tylko jedno. Patrz punkt 3 + 2 = 5. Tak, sprawdzę, kim jest bohaterka, każdy z LI i spróbuję wybrać takie combo, by osiągnąć scenariuszowo najlepszą, najbardziej prawdopodobną i ciekawą (moim skromnym zdaniem) kombinację przy pierwszym podejściu. Stąd jeszcze na zakończenie tego tekstu – mała dygresja. Zdarzało mi się kupować gry RPG, na których premierę z wytęsknieniem czekałam, i potem nie odpalać ich tygodniami. Z czego, naturalnie, zaśmiewali się moi znajomi. Wiecie czemu? Bo chciałam najpierw mieć pewność, że utworzyłam IDEALNĄ drużynę czy bohatera do rozpoczęcia przygody… Znajomi dawno dyskutowali wtedy już o swoich wrażeniach. Ja tymczasem dalej tkwiłam smętnie na ekranie z kreatorem postaci…
Cóż, to by było na tyle, jeśli chodzi o: „Top 5 moich gamerowych dziwactw”. Jak zatem widać, nie tylko twórcy zasługują czasami na krytykę. My – jako odbiorcy – również potrafimy być specyficzni i trudni do zadowolenia. Dlatego czasami warto trzymać z tyłu głowy myśl, że nie łatwo stworzyć grę, która trafi do wszystkich. A już zwłaszcza, gdy stawiamy na produkcję o skomplikowanej fabulę.
A jak jest z Wami? Zauważyliście u siebie jakieś powracające zwyczaje, śmiesznostki, nawyki i tendencje do robienia czegoś, gdy macie odpalić konsolę/kompa i spotkać swoich ulubionych bishów? Jak zawsze zachęcam do dzielenia się komentarzami! No i życzę udanego weekendu. W końcu nareszcie mamy piątek.
Super post! Szczególnie podpinam się pod punkt 1,2 i 4. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam na tym taką „obsesję”.
Udanego weekendu! ^^
Zawsze gdy jest wybór postacji kieruję się tym czy mają jakieś blizny czy coś. Nie wiem czemu ale tak już mam xd
O, ciekawe! Nie znam wielu bohaterów z bliznami. Może dlatego, że w japońskich produkcjach projekty postaci często są uproszczone? Ale uświadomiłaś mi, że nie mam takiej kategorii w „wyszukiwarce” na blogu. Trzeba będzie to naprawić! 🙂
Czego jak czego, ale obsesji ci u mnie dostatek.. – jak mawiają. ( ◡‿◡ *) I dziękuję za miłe słowa!
Punkt 1, 2 i 4 to ja. Chyba najbardziej bolesne jest to, że zawsze chce ukończyć każdą grę, jak trafi się gniot nie ma taryfy ulgowej, hańba mi jeśli nie zobaczę wszystkich zakończeń :’D
Dlatego ostatnio się wycwaniłam i czytam miliony recenzji przed zakupem, hmmm, no dobrze może raczej po, dlatego nie działa hehe
Moja awaryjna persona w przypadku braku zaproponowanego przez twórców imienia nie istnieje, za to zawsze z pomocą przychodzą jakieś listy imion (im dziwniejsze tym lepsiejsze!) 🙂
Masz jakąś taką swoją najbardziej znienawidzoną grę, przy której się tak męczyłaś, że do dziś ją wspominasz? Ja z visualek tak przeżywam te przeklęte gołębie…
Chyba 7 Scarlet jak na razie, może to i nie jest najgorsza gra na świecie, ale na pewno nie pomogło to że zrobiłam sobie na pewnym momencie rozgrywki taki ala maraton (chciałam wreszcie skończyć bo już miałam dosyć tej gry :D). Takie ilości znienawidzonej głównej bohaterki, dziur fabularnych, a na końcu jeszcze dowiedzenie się, że tak naprawdę to wszystkie ścieżki oprócz pana szefa niczego prawie nie wprowadziły… nigdy więcej nie przejdę na raz gry której nie lubię :’D
O przeklętych gołębiach dużo słyszałam, sama nie grałam, jakoś mam uraz do gołębi, za każdym razem jak wezmą na radar nie ma ucieczki przed bombami 😛