Pierwszy kwietnia – czyli po łacińsku „prima aprilis” właśnie – kojarzy się większości tylko z dniem robienia innym żartów, ale dla mnie to zarazem symboliczna data, bo blog „Otome Forever” obchodzi właśnie roczek. Gdyby ktoś mnie ubiegłego roku wtedy zapytał „jak wyobrażam sobie 2020?”, to jednego mogę być pewna… na 100% nie tak, więc myślę, że w tych czasach wszystkim nam przyda się nieco śmiechu i pozytywnego myślenia.
Dlatego dziękuję, że odwiedzacie mojego bloga, lajkujecie wpisy i zostawiacie komentarze. Nic tak nie mobilizuje do pisania jak świadomość, że ktoś chce potem o naszych przemyśleniach przeczytać. I chociaż często moje recenzje nie mają zbyt pochlebnego wydźwięku, to naprawdę doceniam pracę, jaką różni twórcy – i te duże studia, i te maleńkie – wkładają w stworzenie dla nas kolejnych opowieści. Dziękuję, że nie zapominacie o cudownym gatunku, jakim są visual novel!
I właśnie dlatego nie mam dla Was dzisiaj recenzji. Jedynie przemyślenia. Sporo napisano w tym temacie, ale chciałam dodać też coś od siebie. Dlatego prezentuję dzisiaj moje prywatne „5 powód, dlaczego lubię visual novel i co z nich wyniosłam?”. W skrócie, moja własna obrona gatunku, który często i gęsto jest przez innych graczy krytykowany.
1. Przekonałam się, że bycie niezdarnym nie oznacza końca świata.
Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że jestem jedną z najbardziej sierotowatych istot na tym globie. Przeciętnie dwa razy w tygodniu wpadam na ten sam stół w salonie, którego przecież nikt mi po złości nocami nie przesuwa. Jeśli powierzycie mi coś do trzymania, to macie 99% szansy, że to za chwilę mi wypadnie. Nie zdarzyło mi się również zjeść czegokolwiek w taki sposób, aby się tym nie ubrudzić jak czterolatek, przez co wśród znajomych kultowym żartem stało się przypominanie o moich skarpetkach brudnych od czekolady… nie, nie wiem jak to się stało. I, szczerzę, długo był to dla mnie powód sporego zakłopotania. Demotywowało mnie to zarówno w interakcjach zawodowych, jak i społecznych. Wiecie, macie ważne spotkanie, gdzie reprezentujecie firmę, a boicie się chwycić za kubek herbaty, bo zaraz wyląduje na waszej marynarce… Tymczasem w grach otome zetkniemy się z całym tłumem bohaterek, które mają dokładnie ten sam problem. Albo jest z nimi jeszcze gorzej. I wiecie co? Mają na to wylane. Więc ja z czasem, też zaczęłam się mniej przejmować. Jasne, w naszej kulturze, w odróżnieniu od japońskiej, nie postrzegamy niezdarności jako czegoś słodkiego, ale przynajmniej przestało mnie to aż tak dobijać. Co więcej, moi współpracownicy i przyjaciele są na tyle uprzejmi, że zaczęli mi pomagać, jeśli coś wymaga większej koordynacji. Miałam więc okazje doświadczyć sporo ludzkiej życzliwości! I pogodzić się z tym, że jak na starcie życia inwestowało się w statystyki, to z jakiegoś powodu olałam „zręczność”. Oh well!
2. Udowadniają, że o problemach… wystarczy czasami pogadać!
To brzmi trochę infantylnie, ale powiedźmy sobie szczerze, jaki inny gatunek gier zbudowany jest kompletnie wokół tego, że musimy rozwiązać jakiś problem osoby X? Nie mówię o questach czy ratowaniu świata w fantasy, ale takich zwykłych interakcjach między ludzkich, które da się załatwić dłuższą dyskusją, okazaniem ciepła i emocjonalnego wsparcia. (No, ok, ok, mamy słynne zakończenie pierwszego „Fallouta”, ale to za mało). Dla gier visual novel stanowią one często sens całego gameplay’u, np. w każdej ścieżce będziemy dowiadywali się o innym, mrocznym sekrecie LI i dążyli do happy endingu. Owszem, jest sporo dark tytułów z creepnymi bad endingami, ale jednak większość visualek daje nam finał w postaci szczęśliwej miłości, jednorożców i tęczy. A przecież im jesteś starszy, tym chętniej czytasz o czymś pozytywnym. W końcu własnych zmartwień masz dość w życiu codziennym… Dlatego, tak. Czasami kompletnie nie przeszkadza mi naiwność tego gatunku. Chcę by moja bohaterka dostała wszystko, co najlepsze. O czymkolwiek w danym momencie marzy. Może to być nawet romans z toksyczną gwiazdą rocka. Niech dziewczyna ma! A co tam!
3. Bo kiepska fabuła to śmiech i lekarstwo na stres.
Ten punkt tyczy się raczej tych gorszych produkcji, ale nie będzie przesadą, jeśli powiem, że tak jak czasami dla zdrowotności obejrzę sobie horror klasy Ż, aby dać odpocząć mózgowi, tak samo niekiedy odpalam grę, o której wiem, że będzie gniotek. I wiecie co? Recenzje takich produkcji piszę się najprzyjemniej! Szczególnie jeśli wiemy, że twórcy podchodzili do swojego koszmarka z identycznym dystansem (może głupie to i brzydkie dziecko, ale dalej kochane…), bo przecież nie chodzi o sprawianie nikomu celowej przykrości. A podając nawet bardziej personalny powód, to zaczęłam grać w visualki, gdy po raz pierwszy zmieniłam pracę i był to najbardziej stresujący etap w moim życiu. Przez 8 h musiałam dawać z siebie wszystko, a potem poważnie nie miałam już energii na nic. Przy tym wszystkim musiałam też dużo podróżować, więc od jednego spotkania do drugiego spotkania, zaczęłam instalować apki… co podziałało na stres lepiej niż herbatki ziołowe i pozwoliło mi zająć czymś myśli, aby nie popadać w zamartwianie. Dzięki temu – chociaż przez moment – problemy MC były istotniejsze od moich, więc mogłam zregenerować siły przed kolejnym starciem!
4. Bo zmobilizowały mnie do nauki języka.
Dla jednych będzie to japoński, dla innych angielski, ale powiedzmy sobie szczerze, jeśli chcesz grać w visualki, to musisz opanować którykolwiek z nich, bo polski zda ci się na nic. Granie ogólnie pomaga poszerzyć zasób słownictwa i wyrobić w sobie nawyk swobodnego czytania w obcym języku. A w żadnym innym gatunku nie zbombardują Was aż taką ilością tekstu. (No, może tylko w jakimś RPG od wielkich studiów, ale nie każdy ma kasę na duże hity). Jasne, są też zwykłe książki, komiksy czy seriale, ale osobiście lubię mieć nawet ten niewielki, ale zawsze jakiś wpływ na fabułę. I gdyby ktoś mnie zapytał, czy faktycznie ukończenie iluś tam marnych otome pomogło mi w życiu zawodowym, to mogę spokojnie powiedzieć, że tak. Nawet ze słabej fabularnie gry można się uczyć języka, pod warunkiem, że nie pisał jej ktoś, niemający pojęcia o gramatyce. (W najgorszym wypadku podłapiemy trochę słówek).
5. Bo potwierdzą, że fajnie jest być kobietą!
To ostatnie brzmi prawie jak cytat z serialu „Ania, nie Anna”, ale coś w tym jest, że choć nasz świat się zmienia, to różnie z tymi przekształceniami ideologicznymi bywa. Kobiety wciąż wstydzą się pewnych, by nie powiedzieć banalnych, rzeczy. Zwłaszcza „babskich” rozrywek, bo prawda jest taka, że na każdym polu musiały powolutku zaznaczać swoją obecność i sprawdzać, czy będą tam tolerowane. Wiecie, kiedyś, gdy panowie „szli na cygaro”, to dla kobiet oznaczało to, że czas na drzemkę… zupełnie jakby były dziećmi. (I nic dziwnego, bo długo nie miały przecież żadnych praw). Owszem, ten przykład jest już mocno abstrakcyjny (w końcu minęło trochę wieków), ale myślę, że przynajmniej część z czytelniczek bloga będzie jeszcze pamiętać jak w naszej, nieco jednak opóźnionej ideologicznie Polsce, niezręcznie było pójść do pierwszego sklepu z planszówkami, albo na konwent, albo na sesje RPG… by nie być obserwowanym, jakby pojawił się smok, albo jakby twoim jedynym celem było polowanie na faceta. W końcu kobiet takie rzeczy „nie bawią” – tak wtedy mówiono. Podobnie jak nie bawią ich gry video, bitewniaki, komiksy… A jak już jednak zaczęły je interesować… no to wiadomo, że są to tylko takie „babskie”, mniej poważne gierki. Tymczasem nigdy nie usłyszałam sensownego argumentu, dlaczego strzelanie do kolejnego zombiaka w jakimś FPS czy budowanie twierdzy dla rycerzyków, jest bardziej ambitne od klikania w drzewko dialogowe czy wybierania mebelków w „Simsach”. Co kto lubi! Dlatego… fajnie być kobietą, grać w „babskie” gry i ogólnie móc wcielać się w żeńską postać! I nie ma w tym najmniejszego powodu do wstydu, bo wszystko to przecież i tak tylko rozrywka. Na szczęście czasy się zmieniają i coraz więcej osób to rozumie.
Pozdrawiam Was serdecznie, życzę wszystkich dużo zdrowia i zachęcam do podzielenia własnymi przemyśleniami! ( ˘ ɜ˘) ♬♪♫
Bardzo fajny wpis, sama nauczyłam się na visual novelkach angielskiego i obecnie przymierzam się do japońskiego, ale nie wiem jak mi to wyjdzie 😀
Jedną z moich ulubionych cech tych gier jest właśnie to, że głównie skupiają się na postaciach, na ich charakterze, problemach. To moja ulubiona rzecz w każdej historii, niezależnie od formy, więc jak zobaczyłam, że jest gatunek, który zwykle głównie na tym bazuje to wiedziałam, że muszę po niego sięgnąć 😀