Jabberwock Island—You and your classmates were ready for fun in the sun until Monokuma returned to restart his murderous game! Trapped in a kill-or-be-killed situation, your only hope rests in solving the island’s mysteries. (opis z platform Steam)
- Tytuł: Super Dangan Ronpa 2 Sayonara Zetsubou Gakuen ( スーパーダンガンロンパ2 さよなら絶望学園 )
- Developer: Chunsoft & Spike Chunsoft
- Wydawca: NIS America & Project Zetsubou & Spike Chunsoft
- Pełen dźwięk: japoński, angielski
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Danganronpa: Trigger Happy Havoc , Danganronpa Another Episode: Ultra Despair Girls, Danganronpa V3: Killing Harmony
- Mój czas gry: 25 h
Recenzja
Zastanawialiście się, gdzie mnie wcięło? Cóż, jeśli śledzicie bloga na bieżąco, to wiecie, że ostatnio utknęłam w szkole razem z 15 pechowymi nastolatkami, którzy musieli wziąć udział w chorej grze na śmierć i życie = grałam w „Danganronpa: Trigger Happy Havoc”. W zakończeniu tamtej recenzji postawiłam wtedy pytanie, że chociaż produkcja mi się podobała, to nie wiem, czy zostanę fanem serii. I wiecie, co jest najlepsze? Po przejściu już 3 gier, zobaczeniu całości anime i w zasadzie całkiem dobrym zapoznaniu się z tym uniwersum dalej nie potrafię na to odpowiedzieć! Głownie dlatego, że podstawowe błędy scenariuszowe przeplatają się tu z zaskakującymi plot twistami, kompletnie miałcy bohaterowie są przydeptywani przez protagonistów czy antagonistów o aż zaskakująco oryginalnych kreacjach, wreszcie tani kicz, tandeta i etapowanie seksem miesza się z dywagacjami o filozofii i całkiem ciekawymi pytaniami na temat moralność, nadziei, załamania nerwowego, depresji czy najzwyczajniejszej apatii…
No, ale miało być tym razem o „Danganronpa 2: Goodbye Despair”, a tymczasem przynudzam wyjątkowo długim wstępem. W zasadzie od razu zaznaczę, że jeśli nie graliście w jedynkę, to nie marnujcie czasu na czytanie reszty tekstu, ale cofnijcie się nadrobić zaległości. Szkoda bowiem byście tracili masę różnych, ciekawych nawiązań do wcześniejszej fabuły, a i sytuacja w świecie przedstawionym może być dla Was bez tego nie do końca jasna. Bo chociaż „Danganronpa 2: Goodbye Despair” nie opowiada o tych samych bohaterach, to pojawi się w niej sporo znajomych twarzy. Dlatego nie pozbawiajcie się przyjemności bycia jeszcze bardziej skołowanym!
Ale do rzeczy: dostajemy 15 nowych uczniów, którzy po raz kolejny zostaną zmuszeni do uczestniczenia grze, w której stawką jest przetrwanie. Zresztą, początkowo wcale się na to nie zapowiada. Aż do obrzygu słodki robo-zajączek zabiera naszą dzieciarnię na wycieczkę szkolną i tak lądują na tajemniczej wyspie. Chłopaki i dziewczyny są bowiem po raz kolejny wybrańcami prestiżowej uczelni Hope’s Peak Academy. Należą więc do tak zwanych „Ultimate”, ludzi obdarzonych niezwykłym talentem, którzy mają swoimi umiejętnościami budować przyszłość całego świata. A są wśród nich takie perełki jak zawsze wredna Hiyoko Saionji (Ultimate Traditional Dancer), Byakuya Togami (Ultimate Affluent Progeny), Chiaki Nanami (Ultimate Gamer), czy Gundham Tanaka (Ultimate Breeder).
Bardzo pokręcona i zabawna zgraja… I może dlatego początkową niepewność wypiera żądzą przygody. Wiecie, banda nastolatków, bez rodziców, plaża, stroje kąpielowe i jeszcze informacja, że zamiast zajęć szkolnych mają zbierać jakieś okruchy nadziei, budować przyjaźnie czy świetnie się bawić, aby zaliczyć rok. Czego chcieć więcej? No to zrzucają ubrania i pędzą do wody! Rajska wyspa czeka!
Stąd nic dziwnego, że Monokuma interweniował i uwolnił nas od tej sielanki. Wraz z pojawieniem się miśka, wszystko przeobraża się w przygnębiającą scenerię, a akcja toczy się już po staremu. Monokuma będzie szantażował, manipulował i okłamywał bohaterów, aby zmusić ich do wzajemnego mordowania, po którym następuje proces. Jeśli uczniom uda się poprawnie wytypować sprawcę, przeżyją i mają spokój do następnej rundy. Jeśli się pomylą, to morderca czmychnie, a całą resztę czeka egzekucja. I tym razem nie ma już dla nich żadnej alternatywy. Bohaterowie nie mogą po prostu budować szczęśliwego społeczeństwa na wyspie i zapomnieć o ucieczce. Misiek im na to najzwyczajniej nie pozwoli. Stąd znowu będzie zaskakująco, krwawo, a nadzieja po raz kolejny zmierzy się z rozpaczą. (…i dalej uważacie, że siedzenie w klasie na lekcjach było by od tego gorsze?).
A skoro już wiadomo, o co w tym mniej więcej chodzi, przejdźmy do postaci. Przyznam się bez bicia, że nie byłam może fanem Makoto, protagonisty jedynki, ale tutaj twórcy przeszli samych siebie. Tak nudnego, nieciekawego i pozbawionego głębi bohatera jak Hinata, main hero dwójki, rzadko spotykam w grach. Nic dziwnego, że (spoiler!!!) musieli w anime zrobić z niego prawie że boga, bo w przeciwnym wypadku, ten typ nie wyróżniałby się w fabule absolutnie niczym. Nie panował nad sytuacją, niespecjalnie zbliżał się do reszty uczniów, nie błyszczał na procesach… Hinata był po prostu mdłym, pozbawionym znaczenia i osobowości nastolatkiem praktycznie do samej końcówki gry, gdzie próbowano nas zaskoczyć mało udanym plot twistem, by pokazać jaki to on jednak nie jest oh… i ah… (Na dodatek takim, którego w pełni nie zrozumiemy bez obejrzenia animowanej serii. A i tam trudno z nim sympatyzować, bo w kółko powtarza jedno zadanie, że coś go nudzi… czym zarazem świetnie podsumowywał moje odczucia ilekroć pojawiał się na ekranie).
Rolę Kirigiri, czyli kogoś w rodzaju oparcia dla MC, dostaje w tym układzie Chiaki Nanami. Co, ponownie, nie jest zbyt trafnym rozwiązaniem, bo dziewczyna cierpiała z kolei na brak jakichkolwiek wad, co wlałoby w jej kreację trochę krwi. Dla przykładu: lubiłam Kirigiri za jej logiczny umysł, chłód i fakt, że czasami pozwalała by jej podejrzliwość utrudniała współpracę z Makoto. W przypadku Chiaki dostajemy z kolei słodką, bystrą, ładną dziewczynę, która z miejsca lubi Hinatę i w zasadzie ma wielki, świecący napis na czole „partnerka idealna”. Może i tej serii potrzebny był wreszcie ktoś optymistyczny, wiecie, inaczej ciężko mierzyć się z taką ilością tragedii, ale jakoś nie potrafiłam jej polubić, bo była w tym wszystkim za nijaka.
Nic zatem dziwnego, że naturalnym efektem takiej kreacji głównej pary było przyćmienie protagonisty przez postać, która powinna zostać na drugim planie. Mowa o Komaeda Nagito, który początkowo wzbudził w Hinacie sympatię, ale potem ich relacje pozostały już zawsze napięte. I chociaż chciałabym krytykować twórców za takie zagranie, bo miejscami miało się wrażenie, że w swoim uwielbieniu dla Nagito przekraczają wszelkie granice… to jednak nie mogłam tego zrobić, gdyż sama również byłam bardziej zainteresowana jego losami, filozofią i działaniem, niż sytuacją pozostałych uczniów.
I tak jak z Hinaty zrobiono bezbarwnego, papierowego konstrukta, tak Nagito błyszczał pasją, pomysłowością i szalonymi akcjami, które wprawiały gracza w osłupienie. Ten Ultimate Lucky Student (podobnie jak Makoto, z którym dzielił talent, seiyuu i poglądy) był absolutnym zwolennikiem triumfu nadziei nad rozpaczą (przez co sam żartował, że jego tytuł to raczej „Ultimate Ultimate Fanatic”. I chociaż rozumiem pozostałych uczniów, że trudno było go czasami słuchać, gdy wpadał w swoje szaleńcze monologi, to chyba pozostanie już na zawsze dla mnie najbardziej rozpoznawalną postacią całej „Danganronpy” zaraz po Monokumię.
Co, niestety, szybko doprowadziło do jeszcze jednej niefajnej sytuacji. Przypomnijmy, że mechanika gier z serii „Danganronpa”, łączy w sobie kilka gatunków. Najpierw dostajemy coś w rodzaju visual novel, chodzimy po świecie, gadamy z bohaterami, jesteśmy wprowadzani w sytuacje. Potem dochodzi do morderstwa i odpala się tryb „investigation”, podczas którego gra przeobraża się w coś w rodzaju przygodówki. W sensie dalej łazimy i mielimy ozorem, ale naszych głównym celem jest tutaj oglądanie przedmiotów, miejsca zbrodni i zbieranie wskazówek (= „Nabojów Prawdy”). Gdy zaś dowiemy się już wszystkiego przenosimy się na salę sądową, aby tam, w towarzystwie reszty uczniów, przejść szereg durnowatych mini-gierek, co w finale pomoże nam wytypować sprawcę.
Czemu o tym mówię? Bo o ile w jedynce miało się wrażenie, że podczas procesu Makoto gra pierwsze skrzypce, a reszta postaci go lekko wspiera, naprowadza albo próbuje oszukać, tak tutaj zrobiono z wszystkich poza Nagito kompletnych głupców. Zazwyczaj rozprawa w dwójcę wygląda tak: Nagito z miejsca wie, kto jest sprawcą, albo ma przeczucie, albo po prostu z jakiegoś powodu nie dzieli się swoimi wnioskami. Od czasu do czasu pomaga Hinacie gdy ten utknie albo z niego szydzi. W efekcie więc, w skórze MC, widzimy jak protagonista się męczy i próbuje nadgonić z wnioskami (= dorównać Nagito poziomem intelektualnym), co trwa nieprawdopodobnie długo… i absolutnie nikt mu w tym nie pomaga! Reszta uczniów jest jak beczące owce. W sumie nie ma co ich słuchać, bo po prostu czekają aż Hinata załatwi sprawę i podsumuje wszystko. Zupełnie jakby nie zależało im na życiu. (No, może za wyjątkiem Nanami – od czasu do czasu).
Stąd cały ten aspekt wyszedł naprawdę blado. A szkoda, bo zagadki nie były wcale takie złe. Zwłaszcza ta dotycząca tajemniczego pokoju na wyspie przypominającej wesołe miasteczko czy absolutnie mistrzowskie zagranie z rozdziału 5. Było widać, że to wszystko spina się fajnie w jakąś większą tajemnicę i człowiek z prawdziwą niecierpliwością czekał na wielkie objawienie podczas finalnej rozprawy. I właśnie dlatego, pomimo całej sympatii do Nagito, myślę, że twórcy nieco przesadzili z podkreślaniem jego błyskotliwości, co odbiło się rykoszetem na MC.
Z drugiej strony, jak wspominałam, ta część zmieniła się bardzo, jeśli chodzi o mini-gry. Jest ich znacznie więcej, są bardziej skomplikowane i nieprawdopodobnie wręcz irytujące. W jednej z nich będziemy kolekcjonować i strzelać do literek, w innej jeździć na jakiejś desce snowboardingowej po wirtualnym tunelu, a w jeszcze innej rozwalać tarcze, klikając myszką w rytm muzyki… Naprawdę bym się nie pogniewała, gdyby z tej serii usunięto wszystkie zręcznościowe elementy i zostawiono jedynie „strzelanie argumentami” wraz z klasycznymi rozwiązaniami z visual novel. Ale co zrobić! Pozostaje wierzyć, że w trzeciej części naprawią swój błąd.
„Danganronpa 2: Goodbye Despair” oferuje również tryb „Island Mode”, dzięki któremu możemy swobodnie zwiedzać wyspę, wypełniać zadania czy poznać bliżej wszystkich bohaterów. Jest to o tyle interesujące, że niekiedy nie dało się z nimi pogadać, bo umierali szybciej, niż zdołaliśmy zapamiętać ich imię w głównym story. A gdyby tej mini strategii było Wam za mało, to zawsze możecie jeszcze kolekcjonować przedmioty z maszyn losujących, które wykorzystują Mono Coins zdobyte w trakcie procesów, powalczyć ze strażnikami wyspy wcielając się w robo-królika albo hodować sobie własnego stworka w dołączonym trybie tamagotchi… Poważnie! Twórcy nie pożałowali masy śmiesznego (i zbędnego) contentu – dla największych fanów czy zapaleńców.
Co ciekawe, w tej części postawiono też na znacznie częstsze etapowanie seksem niż w poprzedniczce. Jasne, tam też kobiety były przerysowane i zdarzały się wyzywające pozy, ale tutaj dostajemy scenki, których nie powstydzono by się w komiksach dla dorosłych. (Zwłaszcza z udziałem Ultimate Pielęgniarki Mikan Tsumiki, której różne rzeczy przypadkowo lądują na kroczu… O_o). Postaci chętnie i gęsto żartują sobie na tematy damsko-męskie lub iście klozetowe, gadają o fetyszach, świecą bielizną albo dosłownie duszą kogoś monstrualnie wielkimi piersiami… Na dodatek zniknęła gdzieś groza, która towarzyszyła egzekucjom. Wcześniej widzieliśmy w oczach ukaranych morderców absolutny strach. Teraz dla odmiany scenki są bardziej komediowe, a ich uczestniczy dzielnie stają naprzeciw Monokumy, jakby kara nie robiła na nich większego wrażenia. …A może to miśkowi najzwyczajniej zaczęło brakować serca do tej roboty?
I chociaż mogłoby się wydawać po tym tekście, że w zasadzie jedynie krytykuje tę produkcję, to w żadnym razie nie uważam kontynuacji za gorszą część! Na pewno pod wieloma względami inną, ale wciąż nie zawahałabym się jej polecić, bo uczniowie w „Danganronpa 2: Goodbye Despair” to znacznie ciekawa paczka od tych z jedynki. Ponownie przejście całości zjadło mi chorą liczbę godzin, a chęć poznania zakończenia zmusiła dodatkowo do obejrzenia anime (choć przeważnie rzadko kiedy w ogóle sięgam po filmy czy seriale!).
Trud przejścia 6 rozdziałów „Danganronpa 2: Goodbye Despair” zrekompensowało mi z kolei zakończenie, gdzie przed ocalałymi została ujawniona pewna bardzo wstrząsająca, ale intrygująca prawda. Czym twórcy pokpili sobie nieco z naiwnych założeń z jedynki. To nie tak, że aby uwolnić się z koszmarów, wystarczy jedynie „przejść przez drzwi z uśmiechem na twarzy”. Rozpacz jest w końcu pojęciem znacznie bardziej skomplikowanym, a demony przeszłości potrafią do końca życia ciągnąć się za człowiekiem… No to co? Chyba muszę odpalić trójkę, aby zdecydować, co finalnie myślę o tej serii. *Pu pu pu pu…*