Jak to gry otome potrafią zaskoczyć! Po wątku Impiego nie spodziewałam się wiele, a okazał się nad wyraz zabawny. Wobec rozdziałów Van Helsinga miałam ogromne oczekiwania, a wyszło na to, że gram mentalną „Sakurą” (= jedną z głównych bohaterek anime/mangi „Naruto”). W skrócie: w trakcie tej ścieżki będziemy biegać za naszym love interest, a on nas będzie odrzucać. Znowu ścigać i słuchać, że MC jest bezużyteczna, że stoi mu tylko na drodze, że jej obiekt westchnień widzi w niej tylko narzędzie, itd., itp. Ale to nic! Gonimy dalej. Więc chłopina zostanie zmuszony sięgnąć po radykalniejsze środki: będzie ogłuszanie, straszenie, prawie łamanie rąk… Kto by się tam jednak przejmował! Nic nie powstrzyma siły miłości i ślepego przywiązania naszej bohaterki.
Cofnijmy się jednak do początków gry. Abraham Van Helsing to postać, która jako ostatnia dołącza do wesołej paczki Lupina. Gburowatego łowcę potworów, znanego również jako „ludzka broń”, poznajmy, gdy próbuje on uprowadzić Cardię. Ma w tym w zasadzie tylko jeden cel, bo mimo zimnego sposobu bycia nie jest złą osobą, a mianowicie szuka haka na Finisa. (spoiler) Czyli tego kurdupla, który stoi na czele organizacji Twilight i uważa się za brata (?) bohaterki (/spoiler). Z niewiadomych na tym etapie przyczyn, Van Helsing o niczym tak nie marzy, jak o zemście na byłym szefie. Ostatecznie więc dołącza do gangu w nadziei, że wspólne interesy i umiejętności reszty pomogą mu szybciej dopaść znienawidzonego wroga.
Nadmieńmy jeszcze tylko, że pierwowzorem dla naszego blond marudy, tak samo jak w przypadku Impiego, również była postać literacka. Prawdziwy Abraham Van Helsing pojawił się w „Drakuli” B. Stokera i był kimś w rodzaju specjalisty od wampirów. Z pochodzenia Holender, z wykształcenia prawnik i lekarz. Z naszym bohaterem łączy go jednak jedynie poplątana relacja z krwiopijcami. Daleko bowiem mu do naukowca.
Nic zatem dziwnego, że w rozdziale trzecim, gdy chłopaki uczą Cardię przydatnych umiejętności, to Van Helsingowi przypadają lekcję z samoobrony. Dzięki wspólnym ćwiczeniem, bohaterowie zbliżają się do siebie, jak również poznajemy więcej na temat charakteru Abusia. Bo chociaż facet obiecuje Cardii, że nie będzie się z nią cackać, to oczywiście koniec końców traktuje ją jak kobietę i rezygnuje z naprawdę niebezpiecznego treningu. Mimo to imponuje mu determinacja dziewczyny. Podobnie jak zdrowy rozsądek, Cardia szybko bowiem udowadnia, że wie kiedy zaatakować, a kiedy odpuścić. Niestety, cały ten trening, jak się szybko okaże, na niewiele się zda, gdy nasza heroinę ogłupi strzała miłości. Być może chodziło o to, by nie przyćmiewać Abrahama, a może Cardia miała być tu po prostu bardziej „po japońsku kobieca”, bo tylko 2 czy 3 razy będziemy świadkami w tej ścieżce, jak nasza heroina faktycznie spróbuje komuś przyłożyć.
Tymczasem życie paczki toczy się w miarę spokojnym rytmem, do momentu aż zaczyna brakować im kasy. Postanawiają wtedy przyłączyć się do polowania na złodzieja wampirzych antyków… który okazuje się potomkiem Draculi i przy okazji małym chłopcem. Na widok Van Helsinga, chłopak rzuca łowcy wyzwanie. Mają się spotkać w zamku dawnego, wampirczego władcy i stoczyć finalny pojedynek. Naturalnie, Cardii niewiele daje się wyciągnąć z samego Van Helsinga na temat przyczyny jego konfliktu z rodziną Drakuli. Łowca potwierdza jedynie, że faktycznie odpowiada za zabicie wampira seniora, jak i jego podwładnych. (Ale nie matki – w końcu nasz LI ma dobre serce. Może wybić całą populację, lecz kobiety nie uderzy „nawet kwiatem”!).
Na miejscu faktycznie dochodzi do walki… a właściwie dania szczeniakowi nauczki. Młody Drakula zostaje dosłownie skopany i gdyby Cardia nie powstrzymała Van Helsinga, możliwe że straciłby wszystkie mleczne kły. Dziewczyna wpada wtedy na kolejny dobry plan i proponuje załodze, aby przygarnęli wampirzątko. Co z jakiegoś powodu wszystkim wydaje się doskonałym planem, bo nikt nie oponuje (nawet Van Helsing), gdy Cardia wyciąga kartę „on jest samotny, w tym wielkim, pustym zamku tak samo, jak kiedyś ja byłam, nim was wszystkich poznałam…” Oooh… Po takim wyznaniu aż sama mam ochotę adoptować jakiegoś Nosferatu.
Dalsze rozdziały stają się jednak bardziej dramatyczne. Ponownie udajemy się do dawnego laboratorium doktora Isaaca i Cardia odkrywa prawdę o swoim pochodzeniu. (spoiler) Jest tylko konstruktem, czymś w rodzaju ożywionej lalki, która zawdzięcza swoje istnienie Horologium. (/spoiler). I nie ma nawet co liczyć na pocieszenie, bo towarzyszący jej wtedy Van Helsing jest tak zafiksowany na punkcie zgładzenia Finisa, że niewiele go poza tym faktem obchodzi.
Kolejne rozdziały wyglądają w zasadzie podobnie – zwłaszcza te indywidualne. Van Helsinga dręczy przekonanie, że Finis wciąż gdzieś tam się czai i ciągle stanowi zagrożenie. (spoiler) Ponownie bowiem byliśmy świadkami, jak hrabia przebił braciszka MC na wylot sztyletem, gdy Cardia szukała prawdy o sobie w laboratorium doktora Isaaca (/spoiler).
Dla odmiany, bohaterka na moment skupia się jednak na własnych problemach i postanowią opuścić posiadłość. Prawda okazała się dla niej zbyt trudna do zniesienia, więc odchodzi bez słowa i błąka się nocą po biednych dzielnicach Londynu, jak uczyniłby każdy na jej miejscu… Nie trzeba być wróżką, aby przewidzieć, jak taka wyprawa się skończy. Cardia zostaje uprowadzona. Na dodatek nie przez byle kogo, ale samego Kubę Rozpruwacza. Ten jednak nie czyni jej krzywdy, bo zamierza przekazać ją swojemu „szefowi”. Podejrzanemu człowiekowi o pseudonimie Azoth. Naszą bohaterkę ratuje z opresji, oczywiście, Van Helsing.
Niestety, Cardia jest w tym wątku znacznie bardziej pasywna. Zupełnie jakby gdzieś zgubiła swoją wolę walki albo wyczerpała całą w wątku Impiego. Częściej bowiem po prostu stoi, płacze, powtarza imię ukochanego albo po prostu się martwi… Ehhh… Co ciekawe, powstrzymuje nawet Abrahama, gdy ten chce zastosować ostateczne rozwiązanie i pozbawić Londyn przynajmniej jednego seryjnego mordercy. (Przy okazji: cholernie mnie zdziwiło, ale bohaterów kompletnie nie obchodzi los torturowanej kobiety, którą Cardia słyszała wcześniej. Nie cierpię takiej bezmyślnej makabry w fabule… Taniemu, pozbawionemu refleksji zabijaniu byle „szokować”, mówię stanowcze NIE!). Potem następuje zwrot akcji, deus ex machina i Kuba Rozpruwacz wykopuje się z fabuły sam. I tylko Van Helsinga dręczy przeświadczenie, że Azoth to tak naprawdę Finis – który znowu powrócił z martwych, aby terroryzować miasto.
Co ciekawe, faktycznie, dochodzi potem do kolejnych zbrodni. Na dodatek tak okrutnych i tajemniczych zarazem, że ani gang, ani Scotland Yard, ani nawet detektyw Herlock Sholmes nie są w stanie im zaradzić. Kontrolowani przez Azotha poddani – ludzie i wampiry – dopuszczają się potwornych morderstw. Ich umysły są przy tym przepełnione nienawiścią, przez co nie rozpoznają własnego otoczenia. W zamian za to dysponują supersiłą. Zupełnie jakby zostali zmienieni w żywą broń. (…*kaszel* rasetsu, anyone?)
A chociaż gra wmawia nam, że bohaterka i Helsing zbliżają się do siebie, to przeszłość chłopaka poznajemy nie w trakcie dialogu między postaciami, ale w odrębnej narracji.
(spoiler) Abraham przyłączył się do armii, bo miał na utrzymaniu chorą matkę i małego brata. Za swoje umiejętności, został przeniesiony do Twilight, gdzie na podopiecznego wybrał go Jimmy A. Aleister (zastępca dowódcy organizacji). Pod jego czujnym okiem, Van Helsing rozwinął swój potencjał i wziął udział w wielu trudnych misjach.
W końcu został przydzielony do zadania, polegającego na zebraniu informacji o wampirach, dzięki czemu poznał młodego Draculę i nawet się z chłopakiem zaprzyjaźnił. Van Helsing potwierdził, że wampiry to tak naprawdę pokojowe i dobre istoty, które nie chcą używać swojej siły przeciwko ludziom (*kaszel* oni 2#).
A ponieważ odmówił walki z nimi, zastosowano środki zaradcze. Rodzina Abrahama została zabrana przez organizację, jako zakładnicy, i jedynie wybicie wszystkich wampirów miało zapewnić ich uwolnienie. Łowca dotrzymał słowa – organizacja nie. Bliscy Abrahama zostają zamordowani, a ten poprzysięga Finisowi zemstę. Wciąż bowiem wierzy, że to przywódca Twilight był mastermindem całej intrygi i stał za szantażem. Chociaż główny podejrzany stoi tuż obok, ze świecącym napisem „winny” na czole. (/spoiler)
Bez dalszego zdradzania fabuły powiem tylko, że prawda jest znacznie bardziej skomplikowana i naszprycowana całą masą szaleńców, którzy mogliby sobie z Nemo uścisnąć prawicę. Ścieżka Van Helsinga pełna jest dramatów, traumatycznych przeżyć, rzezi, krzyczenia na siebie i sytuacji, gdy bohaterka biega za Van Helsingiem, jak opętana, mimo że ten wciąż rozkazuje jej iść precz. Trudno było mi więc uwierzyć w potęgę uczucia, które podobno połączyło bohaterów. Zabrakowało jakiejś wyraźne przyczynowo skutkowości poza „on uratował mnie wielokrotnie wcześniej, kocham go, znajdę super glue i nigdy się ode mnie nie uwolni!” oraz „Cardia to jednak super laska, pokochała faceta takiego jak ja, więc what the hell! Raz się żyje!”.
I gdyby nie naprawdę urocza scena końcowa, w trakcie której bohaterowie faktycznie akceptują siebie nawzajem, byłabym tym wszystkim mocno rozczarowana. Na szczęście, w samym finalne, udało mi się wreszcie Abrahama trochę polubić. Dlatego, podsumowując, była to ok historia, w żadnym stopniu nie przełomowa, w której na mój gust trochę przesadzono z „krew, krew, wszędzie leje się krew!”, przez co trudno było pewne wydarzenia traktować poważnie. Jeśli jednak chodzi o klimat, to pełnymi garściami czerpano z „Hakouki” – dlatego jeśli kochaliście tamtą narracje, to poczujecie się jak w domu.