Zazwyczaj w grach otome staram się wybierać na pierwszy rzut bohaterów, którzy podobają mi się wizualnie. Srebrne włosy, niebieskie oczy i do tego dorosły, a nie jakiś dzieciuch? Dear ladies, he is the one! A przynajmniej tak sobie myślałam do momentu, gdy okazało się, że Jihae jest znacznie bardziej zainteresowany małym królisiem – Jieunem, niż naszą bohaterką. Ale dobra, dobra! – myślę sobie, ma facet po prostu dobre serce, dlatego opiekuje się dzieciakiem, i historia zaraz się rozkręci. Zaraz zrozumiem intencje autorów scenariusza… już za chwileczkę… zobaczę ten wyciskający łzy z oczu romans… Ta, jasne. Szybko bowiem okazało się, że Chertiz zatrudnił dla Jihae japońskiego scenarzystę, bo wszystkie dialogi zaczęły wyglądać tak:
– Jihae!
– My lady?
– Jihae…
– My lady…
– Jihae…?
– My lady!
W pewnym momencie, powiem szczerze, miałam nawet kryzys. Postanowiłam, że jeśli oni za chwile nie zaczną normalnie gadać, to nie gram dalej (i to wcale nie tak, że nie rozumiem czy nie akceptuję pewien specyfiki japońskiej czy koreańskiej narracji!). Przestało mi się tylko chcieć czytać, jak wypowiadają swoje imiona/zwrot grzecznościowy w ramach każdej emocji od kilku godzin: gniewu, radości, smutku, zdziwienia… Zwłaszcza, że historia naprawdę miała potencjał, a problem Jihae wydawał się początkowo ciekawy!
Otóż nasz nieziemsko piękny Jihae (który nawet rozpocznie karierę w modelingu – a to zaskoczenie!), w swoim prawdziwym królestwie nie uchodzi za atrakcyjnego. A wszystko z powodu koloru futra/włosów, które są uznawane za zły omen. Przyznam się bez bicia, że spodziewałam się więcej po tym wątku. To mogło być naprawdę zabawne. Pozbawiony pewności siebie facet, który nie wie, że jego największy dramat został w innym świecie nie tylko rozwiązany, ale jeszcze wygrał główny los w loterii zwanej życiem i teraz może przebierać w towarze na prawo i lewo. Zewsząd bowiem zaczynają zlatywać się jego fanki! (I nawet, gdy jest w zwierzęcej formie ludzie chcą użyć go do rozrodu, aby natworzyć setki pięknych, srebrnych królisiów).
Tymczasem, mimo dojrzałego wieku, Jihae nie ma żadnych głębszych przemyśleń w tym kierunku. Jasne, cieszy się, że Heejung go akceptuję… i na tym koniec. Biadoli w kółko „moja pani… moja pani…”, w międzyczasie gotując zdrowe posiłki dla Jieuna i łażąc na sesje zdjęciowe… Ale w sumie niewiele z tego wynika. Jego lakoniczne podziękowania i radość z akceptacji są tak oszczędne, że w sumie ciężko nam powiedzieć, co bohaterowie czują.
Niby coś tam zaczął później się żalić, że ma jeszcze jeden problem: rzekomo nie ma żadnych preferencji (zupełnie jak inny srebrnowłosy bohater studia Cheritz – Lance) i jest to dla niego wielki dramat, bo nie wie co lubi, a czego nie, ale ten wątek został potem kompletnie wykastrowany, jakby twórcy o nim zapomnieli. Albo od początku chcieli z niego zrobić bohatera tak tajemniczego, że aż nijakiego w ostatecznym rozrachunku. Znacznie więcej na ten temat dowiadujemy się, przechodząc wątek Jieuna. I to chyba mój najwiekszy problem z tą historią. Jest jakby okrojoną wersją tego wszystkiego, o czym dowiadujemy się z rozdziału białego królika. Prawie jakby przypisem do jego historii, a nie niezależnym wątkiem. Zupełnie jakby uzaleznienie od Jieuna nie odbiło się jedynie na charakterze Jihae… ale na całej konstrukcji jego opowieści! O_o.
A to przecież nie tak, że w przeszłości Jihae nie dzieje się nic ciekawego, co nie zasługiwałoby na uwagę. Rycerzyk dostał bowiem jeszcze jeden policzek od życia (poza kolorem futra, bycia efektem mezaliansu i kłopotami z wyrażaniem własnych pragnień). Problem powiązany bezpośrednio z jego życzeniem. Otóż będąc jeszcze w Królestwie Traw, długouchy nawiązał romans, który zakończył się samobójstwem wybranki. Jihae nie był bowiem przez jej rodzinę akceptowany – przez swoją odmienność. Dziewczyna zaś zdecydowała, że woli umrzeć niż poślubić kogokolwiek innego. Jeśli jednak spodziewacie się, że to traumatyczne wydarzenie jakoś wpłynęło na naszego rycerzyka – to nie liczcie na wiele. Owszem, chłopina ma coś na kształt małej depresji, dlatego jest zawsze zdystansowany i chłodno-uprzejmy w obyciu, ale kiedy tylko staje przed Czarodziejem (jako zwycięzca gry), to z szybkością błyskawicy uwadnia, że w sumie ma na poświecenie dawnej ukochanej, delikatnie mówiąc, wylane. Pragnie pozostać w nowym świecie. Mniejsza o wskrzeszenie kogoś, kto był gotowy oddać za niego życie! Lepiej być tam gdzie jest się arcypięknym, ma prestiżową robotę, znalazło w miarę spoko kobietę i w sumie wszystkie problemy jakoś tak same się poukładały…
Nawet w swoim „Bad Endingu” Jihae postępuje bardzo podobnie. (spoiler) Gdy psychofanki atakują bohaterkę, Jihae umywa ręce i – aby ją „ochronić” – znika po prostu z jej życia, zostawiając dziewczynę ze złymi wspomnieniami i paranoją… Nosz kapitalny z ciebie rycerz, Jihae! Nieważne, że Heejung boi się teraz własnego cienia. A może tak najpierw zapytasz, jak możesz jej pomóc nim ochoczo spakujesz walizki? (/spoiler) Uciekanie przed poczuciem winy może być ciekawm motywem, ale tylko pod warunkiem, że do czegoś prowadzi. Tymczasem nasz króliczek albo się non stop obwinia (i dlatego odmawia sobie szczęścia), albo czmycha (nie biorąc pod uwagę żadnych innych okoliczności – o czym ponownie dowiadujemy się, niestety, dopiero w wątku Jieuna).
Kiedy więc czarny kocur był gotowy mu przyłożyć w jeden ze scen, to w sumie żałowałam, że tego nie zrobił. Jihae naprawdę potrzebował, aby ktoś nim potrząsnął i go obudził! Im bowiem więcej się o nim dowiadywałam, tym bardziej mnie do siebie zniechęcał. Nawet mając świadomość, że wygrana w zakładzie pozwoliłaby mu faktycznie ocalić byłą ukochaną, nie przykładał się do gry w najmniejszym stopniu. Po prostu „był”, a Heejung sama go „wybrała” i odwaliła cała robotę z „randkowaniem”. A nawet to mogłoby być przecież interesującym motywem! Fakt, że uwodził ją tylko po to, by powrócić do dawnej miłości. Ehhh… Tymczasem to całe powole wychodzenie z depresji zostało przedstawione bardzo mało wiarygodnie. Głównie za sprawą kompletnie nic nie wnoszących rozmów, w których brakowało dowodów na to, że Heejung faktycznie leczy jego zranione serce.
Naprawdę chciałam polubić jego wątek, ale szczerze wyznam, że nie miałam po prostu za co. Zabrakło tutaj elementów humorystycznych, które dorównałyby tym ze ścieżki Jiwoo, albo poczucia, że jesteśmy komuś potrzebni – jak w ścieżce Jiyeona czy Jieuna, czy głębokiego, wręcz niezdrowego przywiązania – Jisoo i Sekretnej Postaci. Bez nas czy z nami, życie Jihae toczyłoby się podobnie. I nawet stwierdzenie Jieuna, że Jihae zaczął się dzięki bohaterce znowu uśmiechać średnio mnie przekonało. Może dlatego, że wciąż miałam wrażenie, że srebrny królik nie czyni żadnych postępów. Nie zależy mu na „wyzdrowieniu”. Wpadł bowiem w błędne koło samoobwiniania i opiekowania się Jieunem, ma potem zamiast pogodzić się z przeszłością, usiłuje od niej uciec.
Bodaj jedyny moment, gdy ten wątek w ogóle wzbudził moje zainteresowanie nastąpił chwilę po tym, gdy Heejung przypadkiem podsłuchuje ożywioną rozmowę dwóch królików. Jieun stara się bowiem nakłonić rycerzyka, by ten pomyślał wreszcie o sobie i własnym szczęściu. (Choć o altruizmie Jihae też dowiecie się dopiero z cudzej histori…). Chwilę potem Jieun stara się dać swojemu opiekunowi trochę przestrzeni. Sam obiera sobie jabłuszka. Nawet jeśli wychodzi mu to nieudolnie. Dziękuje też bohaterce za to, że pokochała Jihae i wniosła ponownie radość do jego życia. Niestety, również w tych scenach, to Jieun wydaje się ciekawszą i bardziej skomplikowaną postacią. Aż znowu chciałoby się westchnąć – a szkoda!